Sympatycy postkomunistycznej lewicy, którzy przeważnie nie są moimi znajomymi, ale co nieco wiem i o nich, podobnie zżymają się na Magdalenę Ogórek. Co temu Millerowi odbiło, taką klerykalną prawicówę wystawiać, przecież ona nas kompromituje! Zresztą na samego Millera zżymają się jeszcze bardziej. Co za pisowiec się z niego zrobił! Krytykuje Unię, krytykuję Merkel za imigrantów, w każdej sprawie, co się odezwie, to w sumie niby po naszemu mówi, ale tak, jakby ten Kaczyński miał rację!
Zdziwieni? Ja wcale. Dziwią się tacy, co wciąż tkwią mentalnie w poprzednim etapie. A przecież etapy dziejów się zmieniają. Podział postkomuna-postsolidarność dawno się przesilił, stracił polityczny sens. Napięcia ułożyły się inaczej, i dziś zaprzyjaźnienie się tego, co pozostało z dawnej twardej postkomuny, z niegdyś pryncypialnie antykomunistycznym PiS jest kierunkiem logicznym i korzystnym dla obu stron. Trzeba tylko przezwyciężyć budowane przez pierwsze piętnastolecie III RP emocje. Ale to jest do zrobienia, choć jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe.
Dlaczego PiS czyni jedną ze swych twarzą peerelowskiego prokuratora, rujnując w ten sposób własny antykomunistyczny wizerunek? Właśnie po to, by go trochę zrujnować. Było jak było, koledzy postkomuniści, ale dzisiaj już nie jesteśmy żadnymi antypeerelowskimi fundamentalizmami. Popatrzcie – taki Piotrowicz, prokurator, stan wojenny i tak dalej, ale jest z nami, więc jest dla nas OK. I nie dlatego, że jak Jasiński czy Karski znał prezesa za młodu. Po prostu nikogo, kto chce być dla nas, pardon, dla państwa, pożyteczny, nie odrzucamy ze względu na to, co robił kiedyś.
Jedynym kryterium jest to, co robi albo zamierza robić teraz.
Dlaczego Miller tak często zgadza się z Kaczyńskim, rozbijając mozolnie budowaną przez PO, Nowoczesną i jej medialną otulinę narrację, według której PiS jest jakąś aberracją, partią szaleńców, całkowicie izolowanych w społeczeństwie i na scenie politycznej?
Właśnie po to.
Bo co ma, zastanówmy się, obóz postkomunistyczny za interes w tym, aby PiS był izolowany? Aby do władzy powróciła ekipa, która rządziła osiem lat, nieważne, czy pod postacią nowoczesnej, PO czy jakiegoś innego politycznego bytu? Ta ekipa wycięła postkomunę totalnie, zewsząd, gdzie tylko mogła pousadzać swoich, i całkowicie ją zmarginalizowała, zresztą dzięki skuteczności zastosowanego emocjonalnego szantażu: przecież nie podacie ręki mordercom Blidy, co?! I nie ma wątpliwości, gdyby coś się takiego stało, ze PiS nagle odpadłby od władzy, to postkomuniści znowu by z tego nie mieli absolutnie nic. Wszystko wzięliby ludzie Schetyny, Kopacz i dawnej młodzieżówki UW z „Nowoczesnej”, coś tam utrzymałby ze swych dawnych latyfundiów PSL, a lewicę millerowską przy okazji sczyszczono by do cna, choćby po to, by zrobić miejsce dla promowanych intensywnie przez „Wyborczą” i inne salony młodych oszołomów z „Razem”.
A PiS, jak się zastanowić, może postkomunistów potrzebować. Ależ tak, już ich potrzebuje. Nie do rządzenia na poziomie Sejmu i rządu, bo się przez głupie konszachty z Palikotem wyeliminowali niechcący z parlamentu. Ale do rządzenia krajem, owszem.
PiS dokonał niemałej sztuki, trwając osiem lat w opozycji i nie rozkruszając się pod potężnym ostrzałem. Ale nic za darmo – ta sztuka udała się dzięki ciągłemu eliminowaniu potencjalnych słabych punktów organizacji, dzięki surowemu egzekwowaniu lojalności wobec prezesa kosztem cnót takich, jak samodzielność, inteligencja, fachowość.
A teraz trzeba brać państwo – nie tylko rząd, trzeba brać administrację, samorządy, urzędy, agendy. Kilkadziesiąt tysięcy tylko tych najważniejszych stanowisk, które trzeba obsadzić ludźmi włączonymi do sieci lojalnościowej budowanej wokół rządzącej partii, a w miarę możliwości jeszcze jako tako kumatymi i mającymi o tej robocie pojęcie. A w PiS po tych ośmiu latach oblężenia ławeczka króciutka, nawet ministrów i członków zarządów i rad w strategicznych spółkach trzeba brać spośród posłów. Do mniej strategicznych posłów już nie starczy. A skąd inąd ich wziąć? Z Klubów Gazety Polskiej? Z całym szacunkiem – to nie ten ludzki materiał.
Leszek Miller i Włodzimierz Czarzasty zaś nie dysponując może zbyt wielu atutami, ten jeden jeszcze mają: kadry. Stare, sprawdzone, pragmatyczne i zawsze wierne. I nawet dość fachowe, choćby przez zasiedzenie. Zapewne, lepiej by było łyknąć je do PiS bez Millera i Czarzastego, ale i stara postkomuna jeszcze z komitetów, i ta młodsza z Ordynackiej, wiedzą, że we wzajemnej lojalności ich gwarancja bezpieczeństwa. Więc jakiś układ jest konieczny.
Z kim ma zresztą PiS rozmawiać? Z „opozycją totalną” – nie ma takiej opcji. Opozycja totalna znaczy – taka, którą trzeba totalnie odciąć, wyizolować, bo współżyć się z nią nie da. Może nie do końca zniszczyć, bo umiejętnie hodowany KOD, ze swoim lewacko-spiskowym przekazem, nieskrywaną nienawiścią i targowickimi nawykami szukania rozstrzygnięć za granicą, a nie u Polaków, może się stać dla PiS takim samym skarbem, jakim dla Tuska był przez wiele lat PiS i skutecznie przekonywać wyborców, że jakie by te rządy były, poważnej alternatywy da nich nie ma.
Opozycja „antysytemowa”, ta na prawo od PiS, dziś koncentrująca się wokół Kukiza i Korwina? Wbrew podobieństwom, które widzi prosty wyborca – a raczej, właśnie wskutek tych podobieństw, właśnie dlatego, że oni też chcą zmian, tylko znacznie dalej idących – to potencjalnie największe dla PiS zagrożenie. I prezes, kilkakrotnie już oszukując w różnych drobnych sprawach Kukiza i wystawiając do wiatru jego ludzi, dobrze wie – ze swego punktu widzenia – co robi. KOD-owska starość, domagająca się, żeby znowu było tak jak było i niezdolna zaoferować nic poza bluzgami i straszeniem, jakie katastrofy nastąpią, jeśli Kaczyński, Macierewicz i Ziobro dojdą do władzy (oh, wait…) nie ma szans urosnąć. Młodzi przeważnie antysystemowcy, nawet jeśli obecnie jest wśród nich chaos – owszem. Jeśli PiS chce się utrzymać przez wiele kadencji, a wiele wskazuje, że wręcz nie wyobraża sobie innej przyszłości, to właśnie na ich zwalczanie musi przeznaczyć najwięcej energii.
Pozostają środowiska, z którymi można się porozumieć na gruncie pragmatyzmu graniczącego z cynizmem – PSL i SLD. Ale PSL musi najpierw zostać odpowiednio przeczołgane, bo wciąż jest za silne i zbyt pewne siebie. A SLD już zostało przeczołgane tak, że lepiej nie trzeba.
Ułóż wszystkie znane przesłanki w niesprzeczną logicznie całość, a uzyskasz prawdę, drogi Watsonie – uczył legendarny detektyw.
Sto lat temu z hakiem, po zjednoczeniu Niemiec, sternicy Wielkiej Brytanii uświadomili sobie, że odwieczna geopolityka na kontynencie uległa zasadniczej zmianie. Wielka Brytania od wieków walczyła z Francją i popierała jej głównego wroga – Niemcy. Ale teraz to Niemcy są największą potęgą na lądzie, więc trzeba odwrócić przymierza – przezwyciężyć te wieki wzajemnej nienawiści, od Azincourt i Orleanu po Waterloo, i zaprzyjaźnić się z Francuzami. Więc brytyjski król – król, proszę zauważyć, nie premier – udał się w wielką podróż na kontynent i mimo doznawanych z początku afrontów tak długo okazywał Francuzom sympatię i poparcie, aż zyskał wzajemność. I tak grunt pod entente cordial, „serdeczne porozumienie”, został położony.
Po tym, jak Aleksander Kwaśniewski ośmieszył się i stał człowiekiem-memem, Leszek Miller jest w środowisku postpeerelowskim właśnie kimś w rodzaju króla. Dlatego to on, a nie Czarzasty, wziął na siebie stopniowe budowanie zrozumienia między tym środowiskiem a PiS. W sumie, cóż, o co się dzisiaj te środowiska mają kłócić? Sam, na przykład, z wielką sympatią czytam twitty i blogowe teksty Aleksandry Jakubowskiej, zwłaszcza gdy wbija ona szpile w salon i „Wyborczą”. I trudno mi się z nimi nie zgodzić, a tym bardziej sobie przypomnieć, co tam kiedyś do niej miałem. Ten efekt będzie dotyczył wielu osób i występował z coraz większą intensywnością.
W sferze narracji postkomuniści nie potrzebują wiele. Tylko tyle, żeby wreszcie przyznano im, że w PRL „nie wszystko było złe”. Proszę bardzo – w szkole peerelowskiej, mimo całej indoktrynacji, uczono lepiej, o bezpieczeństwie nie wspominając. Przychodnie jakie były, takie były, ale nikt nie umierał na schodach, bo mu odmówiono pomocy. Zamiast opluwających Polskę „pokłosi” kręcono filmy patriotyczne, a ówczesne superprodukcje, „Potop” z „Panem Wołodyjowskim”, wręcz wychowały powojenny awans społeczny na Polaków. Komuna usiłowała wypchnąć z historii AK, zastępując ją AL, ale nie kwestionowała sensu wojennego heroizmu i nie nazywała patriotyzmu „formą rasizmu”, jak dziś „Wyborcza”. Komuna zawsze była, i pozostaje, konserwatywna obyczajowo. A pisowska neosanacja z kolei – zawsze była „wrażliwa socjalnie”. No i w Smoleńsku, tak ważnym dla niej, ważni politycy SLD polegli wskutek tuskowo-putinowskiego spisku ramię w ramię z politykami PiS.
Proszę, od ręki potrafię rzucać takie kawałki, a jak nad tym przysiądzie na kwadrans dwóch-trzech specjalistów od przekazu medialnego, uszyją w razie potrzeby narrację, w której czarno na białym wyjdzie, że wszystko, co kiedyś nas z panią Jakubowską (skoro sięgnąłem po ten przykład) dzieliło to pikuś wobec zagrożeń junckerowsko-putinowskiej kondominizacji i wychodzącej jej naprzeciw rodzimej targowicy.
Na razie nie trzeba się z tym wyrywać. Jest czas, w miarę jak KOD będzie się wygłupiał kolejnymi spiskowymi teoriami, jak CBA będzie wymiatało z kolejnych instytucji kolejnych peowsko-peeselowskich złodziei, sami wszyscy państwo stwierdzicie, że pan Piotrowicz jest jak najbardziej na swoim miejscu, a Miller to jeden z mądrzejszych i bardziej odpowiedzialnych mężów stanu, jakich mamy.