W tej sytuacji trudno nie zauważyć, że na pozycje wspierania Jarosława Kaczyńskiego przeszła także „Gazeta Wyborcza”, która podchwyciła temat reprywatyzacyjnej mafii w Warszawie i nawet stara się wszystkim wmówić, że to ona w ogóle aferę odkryła. Zwraca uwagę brutalność, z jaką gazeta „Agory” nazywa kłamstwa pani HGW (skrót od „handel gruntami warszawskimi”, jak rozszyfrował ktoś w internecie) kłamstwami, zupełnie, jakby była to jakaś działaczka prawicy. A może zresztą i jest? Ryszard Czarnecki, przyciskany przez dziennikarzy, przyznać się ostatnio musiał, że to on wymyślił, by pani zrobiona przez Lecha Wałęsę prezesem NBP kandydowała na prezydenta, tym samym wprowadzając ją do polityki, i przy okazji przypomniał czasy, gdy osoba ta nie wychodziła z Radia Maryja. No cóż, nie wychodziła, nie wychodziła, za to jak wyszła, to na dobre.
Kto wie zresztą, czy nie chciałaby teraz wrócić, aby pokazać się w roli postulowanej przez przewodniczącego Schetynę „konserwatywnej kotwicy”. Chociaż z bagażem wieloletniego krycia bezczelnego złodziejstwa swych urzędników (nie ograniczajmy się do reprywatyzacji – może też wreszcie doczeka się wyjaśnienia sprawa sprzedaży różnych miejskich działek, a i opieki roztaczanej przez miasto nad szemranym osobnikiem nękającym od lat „Teatr Kamienica”?) i zwłaszcza z zaprezentowaną linią obrony, opartą na odkryciu, że (cytuję z pamięci) „prezydent miasta nie odpowiada za wszystko, co podpisuje, a tylko za to, o czym wie”, zapowiada się być dla swej partii nie tyle kotwicą, co młyńskim kamieniem, i to u szyi.
Na rzecz PiS okazuje się działać także Mateusz Kijowski, lider KOD. Nie, nie chodzi mi o to, co wielu obserwatorów podejrzewa i wieszczy – że gdy przyjdzie „ten dzień” Kijowski, razem z „Misiem” Kamińskim zrzucą maski, zakrzykną jednym głosem „panie prezesie, meldujemy wykonanie zadania” i wtedy się okaże, że wszystkie ich skutecznie kompromitujące lewicowo-liberalną opozycje działania nie były wcale przypadkowe i nie wynikały z nieudolności. Nie, Kijowski już teraz wszem i wobec ogłosił, że KOD nie jest wcale przeciwko PiS, w ogóle nie zwalcza ani nie popiera żadnej partii, a i wśród jego zwolenników są wyborcy i sympatycy wszystkich sił politycznych. Wszystkich, a więc i PiS-u. KOD w ogóle nie chce się mieszać w politykę, tylko, wedle deklaracji Kijowskiego, promować demokratyczne wartości.
Oczywiście, można Kijowskiemu nie wierzyć. Ja też nie wierzę. Ale ciekawe, jak na te wynurzenia zareagują tuptający na jego marsze szeregowi kodomici, dla których jedynym impulsem do działania – proszę poczytać ich strony internetowe, obejrzeć zdjęcia transparentów, przeczytać reportaże, co kto chce – była i jest nienawiść do, jak to publicznie wykrzyczała na jednym z owych marszy żona znanego ze smukłości Wałęsy, „kurdupla”?
Część pewnie uwierzy w mądrość etapu, powie sobie z ruska „jemu widnieje” i nadal będzie popierać, ale bardziej prostolinijnym się chyba przyjdzie pochlastać. Zwłaszcza, że wpływy demonicznego Kaczora sięgają znacznie dalej niż PO, Nowoczesna i środowiska kodomickie – jego macką okazał się nawet Bank Światowy, który nieoczekiwanie ogłosił, że program 500+ przyniósł korzyści polskiej gospodarce i znacznie ograniczył w Polsce ubóstwo.
W tej sytuacji – żeby już nie wymieniać dalszych pisowskich jaczejek, jako to GUS, który wykazuje najniższe w dziejach III RP bezrobocie, lewicowe „Miasto jest nasze”, które nagłośniło „reprywatyzacyjne” złodziejstwa, sędzia-dywersant, który niby to przypadkiem wypuścił w świat mejle z knuciem dziewięciu peowskich sędziów TK przeciwko trzem pisowskim, i sama Angela Merkel, który przyjechała tu rozmawiać z pisowskim rządem, jakby nie był reżimem sowieckim i nazistowskim zarazem, tylko zupełnie normalnym rządem z demokratycznych wyborów – w takiej sytuacji muszą antypisowcy postawić na sam PiS. Bo już nikt inny nie jest w stanie PiS-owi, poza nim samym, naprawdę zagrozić.
Mają tylko zgryz, czy postawić na frakcję Czabańską, czy Kurską. Na Robespierre’a, dla którego rewolucja jest wiecznie niedokończona a potrzeba czyszczenia dalej, aż do kości, nigdy nie zaspokojona – czy na Dantona, starającego się przemówić do rozumu i kieszeni: słuchajcie, wygraliśmy, czas wyluzować i pożywać frukty odniesionego sukcesu. Kibicować środowisku Sakiewicza, demaskującemu środowisko Karnowskich jako agenturę WSI i FSB, czy środowisku Karnowskich, sugerujących, że ludźmi Sakiewicza powoduje lęk przed ujawnieniem zbioru zastrzeżonego? A może sprzyjać samemu Kurskiemu, skoro oskarżany jest o to, że hołubi u siebie ludzi związanych kiedyś z Giertychem, a Giertych wszak dziś związany jest z establishmentem III RP?
Moja rada, gdyby mnie kto zapytał: nie ma to znaczenia. To nieważne, kto w tym wewnątrzpisowskim gryzieniu się po łydkach ma rację, ważne, że się gryzą. Lud widzi i wydaje się, że nie zauważa, wszystko po nim spływa… Zawsze się tak wydaje. Jak się okaże, że jednak nie spływało, tylko się zbierało, zbierało, aż wykipiało – to już nie będzie co zbierać.
Ale dajmy sobie spokój przy sobocie z proroctwami. Na koniec dwa niusy ze sfery mediów. Tomasz Lis pojechał o jeden tłit za daleko, szydząc, że na stronie niezalezna.pl znalazł reklamę oferującą usługi „ukraińskich singielek” i załączając na dowód tzw. skrin. Trudno uwierzyć, by właściciel serwisu natemat.pl był takim internetowym betonem, by nie wiedzieć, że reklamy internetowe działają inaczej, niż prasowe – to nie jest jakieś określone ogłoszenie, opłacone i umieszczone przez redakcję w określonym miejscu na zicher, tylko przekaz wybrany przez specjalny program na podstawie historii przeglądarki przeglądającego. Jak ktoś na przykład przegląda strony sklepów z rowerami, podsuwa mu komputer reklamy rowerów, jak sportowe – serwisów bukmacherskich, jak szuka w internecie „singielek”… Tak. Może Lis specjalnie chciał w ten sposób dać jakiś sygnał wieszczącym kryzys w małżeństwie, który jeszcze nie tak dawno biło wszelkie rekordy w koszeniu kasy z TVP?
A we wczorajszej „Wyborczej” cotygodniowy felieton Moniki Olejnik przeniesiono ze strony 2, na której zwykle się ukazywał, na stronę 21. Piękny prezent od „Agory” na 60. urodziny dziennikarki, która w mojej pamięci zawsze pozostanie przede wszystkim jako autorka charakterystycznej autodefinicji: „jakie mam poglądy? Normalne, europejskie”. Kiedy mniej bezceremonialnie potraktowano „Olejną” w Radiu Zet, uniosła się honorem i zrezygnowała ze współpracy. Mam nadzieję, że drugi raz tak nie zrobi, bo jej odejście by „Wyborczą” wzmocniło.
Przepraszam, że trochę tak bez ładu i składu, ale wakacje były, przez dwa tygodnie nazbierało się nieskomentowanych wątków, więc trzeba było jak wyżej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.