No to się Wołodia doigrał. Popełnił zbrodnię niesłychaną, a skoro tak, to i kara musi być sroga. Nie, prezydent Rosji nie zdzielił siekierą w łeb żadnej starowinki. Uczynił coś o wiele gorszego: podpisał ustawę, wedle której w jego ojczyźnie karana będzie "homoseksualna propaganda" wśród osób nieletnich. Środowiska LGBT z całego globu zawrzały: non possumus! I zorganizowały akcję zbierania podpisów pod petycją, nawołującą do przeniesienia przyszłorocznych zimowych igrzysk z wrogiego gejom Soczi do jak najbardziej przyjaznego dla gejów, kanadyjskiego Vancouver.
Odebranie igrzysk Rosji byłoby sankcją nader bolesną, a sam Putin, widząc rosnącą lawinowo liczbę podpisów pod petycją, zapewne wyrywa sobie resztki włosów z głowy. Wydawał się przecież taki inteligentny, przebiegły, twardy, a nie wiedział, durak, że ze z homoseksualistami się nie zadziera. Cóż, przyszło nam żyć w czasach, w których światowi przywódcy bardziej lękają się skrótu LGBT niż KGB.
Wspomniana petycja ma formę listu otwartego do Jacquesa Roggego, przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Można pod nią złożyć podpis, ale można też zamieścić własny komentarz. Np. taki: "Gdy ostatni raz ruch olimpijski przymykał oko na tego typu akty nietolerancji, zginęło 6 milionów Żydów. Ilu gejów chcecie mieć na sumieniu?". Albo taki: "Nie możemy odwracać wzroku, tylko dlatego, że nie chcemy się w to mieszać. W przeciwnym wypadku będzie na nas spoczywać odpowiedzialność za kolejny Holocaust". I jeszcze jeden: "To jest kwestia obrony praw człowieka. Rosjanie nie zasłużyli na ten przywilej [goszczenia igrzysk], nawet jeśli zagwarantują, że nie będą aresztować, ani prześladować uczestników zawodów". Niejaka Jocelle Smith (notabene z Vancouver) martwi się o wyniki sportowców o odmiennej orientacji, którzy zostaną "poddani ogromnemu, psychicznemu stresowi, a przez to nie będą mieli równych szans w rywalizacji". Z kolei Emily Gatesman z Mechanicsburg w stanie Pensylwania napisała zwięźle: "My parents are gay" ("Moi rodzice są homoseksualistami"), co można zrozumieć jako drobną pomyłkę, albo jako złośliwy dowcip, podsumowujący całą akcję.
Większość owych wpisów wskazuje, iż wśród osób wspierających bojkot występuje znacząca nadreprezentacja zwykłych kretynów. Stwierdzenie, iż gejom i lesbijkom grozi w Rosji eksterminacja, jest tak samo mądre jak roztaczanie wizji Holocaustu katolików w Wielkiej Brytanii z powodu zakazu noszenia krzyżyków przez stewardessy British Airways. Sam zakaz jest oczywiście oburzający, lecz w obu przypadkach porównanie do losu Żydów w czasie II wojny światowej budzi co najmniej niesmak.
Gejowscy aktywiści zrobili z kremlowskiego władcy homofobicznego tyrana. Śmieszne to, i straszne, bo przecież z prawami człowieka Putin jest na bakier (mówiąc delikatnie) od dłuższego czasu. W Rosji giną niewygodni dla władzy dziennikarze, panoszą się mafie, trudno znaleźć nieprzekupnego sędziego. Ale igrzyska miałyby zostać Rosji odebrane tylko dlatego, że Putin nie zgadza się na poddawanie dzieci homoseksualnej indoktrynacji.
Jest jedna pozytywna konsekwencja całej afery: wiadomo przynajmniej, jak się bronić przed neoimperialnymi zapędami Moskwy. Kiedy w sierpniu 2008 roku rosyjskie czołgi wjechały do Gruzji, Zachód szybko się z Kremlem przeprosił i przeszedł do fazy "business as usual". Micheil Saakaszwili popełnił błąd: zamiast ględzić o "krwawej agresji", powinien był dokonać spektakularnego coming-outu. Zyskałby sympatię i poparcie USA, Francji, Niemiec, a może nawet Luksemburga, a NATO z miejsca wysłałoby swoje F-16, by uratowały szlachetnego, gruzińskiego geja, gnębionego przez wrednego, rosyjskiego brutala.
Owszem, w Rosji zdarzają się przypadki fizycznej przemocy wobec homoseksualistów. Świat powinien je potępiać, a rosyjskie władze powinny ścigać ich autorów. Niemniej istnieją dużo poważniejsze przyczyny, dla których Putin zasłużył sobie na ostrą krytykę. Równie dobrze jakiś działacz Greenpeace'u mógłby uznać, że największą winą Adolfa Hitlera było to, iż przyczynił się do globalnego ocieplenia, bo zwiększył emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Na szczęście taki imbecyl jeszcze się narodził (choć może jestem zbytnim optymistą).