W czasie różnych spotkań autorskich, poświęconych przyszłości Europy, czytelnicy pytają mnie o to, jakie są (i czy są) powody do nadziei. Niechętnie to przyznaję, ale – o czym zresztą szczerze mówię – nie dostrzegam ich. Doprawdy, niezbyt dobrze czuję się w skórze Kasandry, wolałbym inne, bardziej radosne, melodie nucić, liczby są jednak nieubłagane. Trudno nie przyznać racji amerykańskiemu politykowi Patowi Buchananowi, który napisał niedawno, że „Europejczycy, wydaje się, skończą jak dziesięć zaginionych plemion Izraela: zanikną, zostaną rozproszeni, zasymilowani”.
Kto uważa, że to przesada i nadmiar pesymizmu, ten się łudzi. Włoski badacz Guglielmo Piombini, cytowany przez znanego publicystę Antoniego Socciego, pokazał, jak zmiany migracyjne i demograficzne muszą się odbić na sytuacji Zachodu. Zauważył on, że na początku XX w. jedna trzecia ludzkości miała korzenie europejskie, dziś jest to ledwo jedna siódma, a do roku 2050 będzie to jedna dziesiąta. Wskazał też, że spośród wszystkich społeczeństw świata 18 o najniższym przyroście naturalnym to narody europejskie. Nie ma żadnego państwa europejskiego, w którym przyrost naturalny zbliżałby się do 2,1 proc. – to absolutne minimum zapewniające odtworzenie się narodu.
Temu wymieraniu Europejczyków towarzyszy dynamiczny proces wzrostu liczby ludności muzułmańskiej: 40 proc. populacji arabskiej ma mniej niż 14 lat, a tempo przyrostu jest bardzo wysokie (jedna Algierka ma przeciętnie ponad troje dzieci, jedna Irakijka pięcioro, a mieszkanka Arabii Saudyjskiej sześcioro). Można zatem przewidywać, że Europa z roku na rok, biorąc pod uwagę przyrost ludności w rodzinach muzułmańskich, a także napływ imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, będzie się stawać coraz bardziej islamska. Tym bardziej że Europejczycy nie tylko wymierają fizycznie, lecz także wykorzeniają się duchowo. W większości państw zachodnich liczba wiernych uczestniczących w mszach świętych nie przekracza 1–2 proc. ludności, kościoły albo się burzy, albo zastępują je hotele, restauracje, czasem kluby nocne. I meczety.
Wszystkie możliwe wskaźniki statystyczne potwierdzają zanik chrześcijaństwa.
Tym zjawiskom towarzyszą całkowita niemoc i brak reakcji elit religijnych i politycznych. Wielokrotnie już pisałem o fatalnej retoryce papieża Franciszka, który z uporem godnym lepszej sprawy przyczynia się do przyspieszenia tempa owej gigantycznej inwazji. Jednak czymś naprawdę przerażającym jest działanie unijnych polityków. W czasie, kiedy głównym problemem społeczeństw zachodnich jest spadek dzietności, chcą oni zredefiniować rodzinę, angażują się na rzecz rozszerzenia prawa do aborcji, walczą o prawa homoseksualistów i wspierają ideologię gender. Doprawdy, czy może być lepszy przykład szaleństwa? Świat im się usuwa spod nóg, a oni jak gdyby nigdy nic jeszcze się z tego cieszą!
Nic dziwnego, że w tym roku po raz pierwszy wielka parada równości w Amsterdamie miała oficjalne wsparcie Komisji Europejskiej, a pani komisarz Věra Jourová ogłosiła „Listę działań Komisji na rzecz Wspierania Równości LGBTI” (czasem już nie nadążam za kolejnymi literkami). Zamiast bronić praw dzieci do wychowania w naturalnych rodzinach i troszczyć się o to, by kobiety chciały rodzić, Komisja zaangażuje się – to nie żart – we wspieranie praw osób LGBTI! Urzędnicy brukselscy chcą, aby związki jednopłciowe lub transpłciowe (cokolwiek by to znaczyło) miały takie same przywileje i ochronę prawną jak naturalne związki mężczyzn i kobiet. „Nieważne, kogo kochamy lub kim jesteśmy, wszyscy dzielimy te same marzenia” – to ma być nowe przesłanie nowej Europy.
Proszę mi wierzyć, to wszystko dzieje się naprawdę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.