Sawczenko: Separatyści nie są moimi wrogami
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Sawczenko: Separatyści nie są moimi wrogami

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nadiją Sawczenko, ukraińską żołnierką uprowadzoną przez separatystów i przetrzymywaną w więzieniu w Rosji rozmawia Maciej Pieczyński

Maciej Pieczyński: Wiem, że nie boi się pani śmierci. Może jednak był taki moment w niewoli, czy to u separatystów, czy to u Rosjan, gdy myślała pani, że może zginąć?

Nadija Sawczenko: Kiedy trafiłam do Rosji, postanowiłam, że jeśli będą chcieli ode mnie zbyt wiele, to prędzej umrę, niż to ode mnie dostaną. Takie decyzje żołnierz podejmuje zawsze wcześniej – przed bojem czy przed niewolą – wyznacza sobie granice, których wrogowi nie pozwoli przekroczyć. W walce czy w niewoli nie ma już czasu, by się nad tym zastanawiać, trzeba tylko działać, zgodnie z podjętą wcześniej decyzją. Dlatego nie istniał dla mnie problem: bać się czy nie bać. W SIZO [rosyjskim areszcie śledczym – przyp. red.] nie czułam strachu, za to często się nudziłam. 

W autobiografii przyznała pani jednak, że była pewna, iż pani nie zabiją. Gdyby bowiem Putin na to pozwolił, to…

To byłby skandal! Mnie absolutnie nie interesowało, co sobie pomyśli Putin. Wiadomo, że różnie bywa, mógł wśród strażników zdarzyć się jakiś idiota, którego nie interesuje, czy Nadija Sawczenko jest dla Rosjan lepsza żywa, czy martwa… Wiedziałam tylko, że nie zamierzam przesiedzieć 22 lat w więzieniu, szczególnie w Rosji. Byłam przekonana, że wyjdę stamtąd za wszelką cenę, bo nikt nie ma prawa ograniczać mojej wolności! Chyba że ja sama albo Bóg. (...)

Jako kobieta była pani lepiej czy gorzej traktowana w niewoli?

Nie ma takiej reguły. Dużo zależy od zachowania jeńca. Nie zostałam wzięta do niewoli przez dżentelmenów. Rzeczywiście, pozwolili mi skorzystać z prysznica, którego to „zaszczytu” jeńcy płci męskiej nie dostąpili. Jednak gdybym tylko okazała strach, to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Mogli mnie pobić, zgwałcić. Kobiety w niewoli wcale łatwiej nie mają. Tym bardziej że zaczęło się od gróźb i wyzwisk. Moich kolegów pobili, mnie zostawili sobie na deser. Jak później sami jednak przyznali, uratowały mnie siła i pewność siebie. Dlatego zamiast mnie poniżać, rozmawiali ze mną… A ja starałam się wykorzystać to, by pomóc moim towarzyszom broni. Tylko mnie zapytano, czy potrzebuję lekarza, a ja odpowiedzia- łam, że tak, bo chciałam, żeby udzielił pomocy moim kolegom. (...)

fot. Korotayev Artyom/TASS/FORUM

Cały wywiad dostępny jest w 35/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także