Kiedy się zamknie oczy i przypomni sobie np. 2019 r., to jasne, że ktoś, kto wtedy prorokowałby naszą dzisiejszą rzeczywistość, znalazłby się natychmiast w psychiatryku. Myśmy się do tego przyzwyczaili, bo ludzki umysł, by nie zwariować, jest w stanie uznać największy odjazd za normę, ale warunek jest jeden – wielki, przemożny, wszechobecny bodziec. W tym wypadku jest nim strach. Bo przecież pomiędzy – powiedzmy – 2019 a 2021 rokiem mieliśmy jedną różnicę (pomijając nie tak duże, okazuje się, różnice epidemiologiczne). Był nią powszechny strach, że zachorujemy my albo nasi najbliżsi, wirus jest podstępny, nie wiemy do końca (zwłaszcza na początku pandemii), jak działa, a więc trzeba zawierzyć tym, którzy się znają (eksperci), oraz tym, którzy takie przekazy wzmacniają – czyli mediom.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.