DO RZECZY UJAWNIA
Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie barier akustycznych, oddzielających autostrady i drogi szybkiego ruchu od lasów i ugorów. Stwierdziła, że wiele z nich nie powinno powstać, a to oznacza, że niepotrzebnie wydano setki milionów złotych. Afera nie skończy się jednak aktami oskarżenia, bo winnych brak. Na budowę ekranów akustycznych GDDKiA wydała pół miliarda złotych netto. Według wyliczeń tej instytucji – o 40 proc. za dużo. Między innymi dlatego polskie autostrady i trasy ekspresowe okazały się droższe w budowie niż greckie, a nawet niemieckie – co zauważył Europejski Trybunał Obrachunkowy w raporcie o wykorzystaniu unijnych funduszy na drogi, do którego dotarła „Rzeczpospolita”. Zajęcie się tym skandalicznym trwonieniem publicznych pieniędzy postulowali w październiku ubiegłego roku zarówno premier Donald Tusk, jak i prof. Jan Szyszko, minister środowiska w rządzie PiS. Ten ostatni był autorem rozporządzenia o normach hałasu, z powodu którego w drogowym boomie przed piłkarskim Euro 2012 wydano niepotrzebnie setki milionów publicznych złotówek. Po zakończeniu mistrzostw Europy rozporządzenie zmieniono, łagodząc restrykcyjne przepisy. Stało się to po medialnej burzy, w której oskarżenia kierowano przede wszystkim pod adresem byłego ministra środowiska, mniej interesując się tym, dlaczego przez pięć lat rząd nie zmienił tego rozporządzenia.
(…) kwoty były oszałamiające. Według GDDKiA, gdyby normy zmieniono przed drogowym boomem, nawet 40 proc. ekranów okazałoby się zbędne. A to ogromna oszczędność, bo na przykład metr bieżący ekranu przy A2 kosztuje około 2,5 tys. zł, a postawiono ich w sumie (na A2, A1 i S8 od Piotrkowa Trybunalskiego do Warszawy) aż 230 km. Mogłyby więc kosztować nie 575 mln zł, lecz 345 mln zł. Oznacza to oszczędność 230 mln zł.
Minister blokuje zmiany
Afera z ekranami to sprawa tym bardziej skandaliczna, że sama GDDKiA dwukrotnie zwracała uwagę – w latach 2009 i 2011 – że wyśrubowane normy hałasu skutkują poważnymi, niepotrzebnymi wydatkami. A Konwent Marszałków wyliczył nawet, że tylko do inwestycji drogowych w Małopolsce trzeba by doliczyć pół miliarda złotych na ekrany akustyczne. O niepotrzebnych kosztach alarmowało również Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej. Dlaczego, mimo tylu miarodajnych sygnałów z poważnych instytucji, Ministerstwo Środowiska uparcie trzymało się restrykcyjnych norm? Rozwiązanie tej zagadki przynosi lipcowa odpowiedź na interpelację posła Szyszki w sprawie ekranów. Wynika z niej, że również Ministerstwo Środowiska chciało zmienić normy hałasu i już po pierwszych sygnałach, które napłynęły w 2008 r., konsultowało tę sprawę z ministrem zdrowia. Ten zajął przesądzające, negatywne stanowisko w sprawie obniżenia tych norm. Szefową resortu była wówczas Ewa Kopacz, udzielająca teraz jako marszałek Sejmu odpowiedzi na interpelację. Dopiero w maju 2012 r. (ministrem był wtedy Bartosz Arłukowicz) resort zmienił zdanie w tej sprawie i obniżenie norm hałasu stało się możliwe.
GDDKiA i sejmowe buble
Prokurator nie dopatrzył się jednak przestępstwa w zaniechaniach urzędników Ministerstwa Środowiska. Nie dlatego, że mieli oni związane ręce z powodu negatywnej opinii Ewy Kopacz. – Na żadnym etapie postępowania nie ustalono, by niewprowadzenie zmian do tego rozporządzenia było działaniem na szkodę interesu publicznego rozumianego jako prawidłowe funkcjonowanie instytucji państwowej – zaznacza prok. Ślepokura. Według śledczych normy hałasu zapisane w rozporządzeniu… nie obligowały bowiem urzędników GDDKiA do nakazywania budowy ekranów w szczerych polach. Co więcej – w ogóle nie stanowią podstawy budowy zabezpieczeń akustycznych.
– Rozporządzenie określa jedynie parametry, jakich należy przestrzegać na danym terenie, by hałas nie wpływał niekorzystnie na środowisko, w tym na człowieka – wyjaśnia rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej. Podobnie uważa resort środowiska, który przygotował odpowiedź na interpelację posła Szyszki. Według Ministerstwa Środowiska ustawa, a zwłaszcza rozporządzenie w sprawie norm hałasu, dotyczy wyłącznie terenów zabudowanych i tylko do takich się odnosi. „Stąd nie znajduje się podstaw prawnych do ochrony przed hałasem m.in. pól uprawnych, łąk, ugorów, składowisk odpadów, marketów, parkingów, zakładów przemysłowych, terenów kolejowych, lasów, cmentarzy itp.” – czytamy.
Skoro rozporządzenie ministra środowiska nie nakazywało stawiania ekranów na wymienionych wyżej terenach, to dlaczego taki wymóg stawiała w przetargach GDDKiA? Jak ustaliła prokuratura, co prawda tej instytucji do nakazywania budowy ekranów w szczerych polach nie obligowało samo rozporządzenie (nieodnoszące się w ogóle do terenów niezabudowanych), ale wymuszały to inne przepisy. Normy hałasu, zapisane w rozporządzeniu, są ustawowym punktem odniesienia w sporządzaniu miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Jeśli zapisano w nich, że teren, na którym na razie rośnie trawa, będzie w przyszłości osiedlem, to już teraz trzeba go chronić przed hałasem na podstawie norm z rozporządzenia, a nie dopiero po wybudowaniu osiedla nałożyć taki obowiązek na przykład na dewelopera. Tak nakazywały tzw. oceny oddziaływania na środowisko, będące podstawą do sporządzania projektów budowlanych. – Z uwagi na fakt, iż zapisy ustawy Prawo ochrony środowiska w tym przypadku są nieprecyzyjne, a co za tym idzie – możliwe jest ich szersze interpretowanie, właśnie poprzez budowę ekranów na terenach jeszcze niezabudowanych nie rozszerzano zakresu postępowania – tak prok. Ślepokura tłumaczy to, dlaczego śledztwo nie objęło swym zasięgiem poczynań GDDKiA.