Ta mądrość przejęta od mistrza z Czarnolasu przyszła mi do głowy, kiedy w jednym z programów telewizyjnych miałem komentować sprawę posła Stanisława Piotrowicza. Rzeczywiście, jeszcze niedawno trudno było sobie wyobrazić taką zamianę ról: oto PiS, partia, dla której jednym z ważnych elementów programu stał się pryncypialny antykomunizm, broni przed oskarżeniami byłego prokuratora PRL, a cała niemal opozycja, na czele z liberalną Platformą i Nowoczesną, partiami programowo niemal odrzucającymi badanie uwikłań i powiązań wynikających z dawnego ustroju, tegoż Piotrowicza wściekle atakuje. Dotychczasowi katoni nagle zaczęli dostrzegać wątpliwości, rozgrzeszający hurtem z grzechów przeszłości coraz wyżej podnoszą zaś oskarżycielski palec.
Poseł Piotrowicz ma rację, że poniekąd stał się ofiarą obecnej walki politycznej. Faktycznie, gdyby nie to, że od kilku miesięcy jest głównym autorem kolejnych projektów ustaw regulujących pracę Trybunału Konstytucyjnego, nikt nie poświęciłby mu tyle uwagi. Dla zwolenników opozycji jego przeszłość stała się poręcznym instrumentem ataków na PiS. Im wyraźniej uda się im pokazać uwikłanie Piotrowicza w działanie komunistycznego aparatu władzy, tym mocniej będą mogli skompromitować obecną władzę. Tak jak PRL opierał się na aparatczykach, ludziach bez sumienia, posłusznych wykonawcach rozkazów płynących od partii, ostatecznie z Moskwy, tak teraz, sugerują, w roli PZPR występuje PiS. Dlatego każdą wątpliwość i niejasność interpretują na niekorzyść obecnego posła PiS. Jednakże sam słyszałem zwolenników PiS – to prawda, że tych najbardziej oddanych – którzy wręcz próbowali dowodzić, że praca w PRL-owskiej prokuraturze nie była niczym dwuznacznym moralnie, a sam Piotrowicz, nawet jeśli oskarżał opozycjonistów, chciał dobrze.
Nie powinno być chyba wątpliwości, że trudno widzieć w Piotrowiczu czy to bohatera, czy też – jak on sam mówi o sobie – po prostu „przyzwoitego człowieka, który nie ma sobie nic do zarzucenia”. Nic nie wiadomo o tym, żeby Piotrowicz został prokuratorem na zlecenie opozycji – poszedł tam do pracy sam i to z pewnością zdając sobie sprawę z tego, jaką odgrywa ona rolę w totalitarnej strukturze opresyjnego państwa. Nie zdobył się wówczas na protest, rezygnację ze stanowiska, publiczną odmowę wykonania nakazów.
Nie znaczy to oczywiście, i tu wydaje się, że słuszność jest po stronie jego obrońców, iż był gorliwym wykonawcą rozkazów. Przeciwnie, wygląda na to, że na ile to było możliwe i bez ponoszenia ryzyka, starał się nie atakować opozycjonistów. Jednak nie ma tu mowy o heroizmie. Czy złożył podpis pod aktem oskarżenia (sam mówi o parafowaniu) Antoniego Pikula tylko dlatego, że wiedział, iż to bez znaczenia, czy po prostu bał się takiego podpisu nie złożyć? Nie sposób odpowiedzieć. Podobnie nie wnoszą wiele do rozwiązania sprawy głosy współczesnych świadków. Silna polaryzacja polityczna sprawia, że każdy z nich pamięta to, co chce: zwolennicy PiS mogą dostrzec w Piotrowiczu zbawcę, wrogowie – narzędzie władz PRL.
Szkoda, że Piotrowicz nie potrafił wcześniej jednoznacznie zmierzyć się ze swoją przeszłością ani nie umiał jej jasno nazwać. Prędzej czy później pełna prawda i tak ujrzy światło dzienne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.