Dla Górnoślązaków wywiezionych do przymusowej pracy w ZSRS, 4 grudnia 1945 r. był najbardziej ponurym górniczym świętem w ich życiu. Pracując w kopalniach Donbasu, Kazachstanu czy Zagłębia Kuźnieckiego w obwodach kemerowskim i nowosybirskim, mieli za sobą niemal rok wyniszczającej pracy, głód, zimno oraz choroby.
Sowieckie władze nie uznawały Barbórki, w ZSRS można było obchodzić tylko te uroczystości, które znajdowały się w stalinowskim kalendarzu świąt. Jednak właśnie w tym poniżeniu modlitwa do św. Barbary, opiekunki górników, była wyjątkowo żarliwa, choć odmawiana w pojedynkę lub w grupie zaufanych towarzyszy wygnania. Nie mieli już nadziei, że koniec wojny przyniesie uwolnienie ze zsyłki. Ich prześladowcy z NKWD nie ukrywali, że przyjdzie im jeszcze długie lata odpracowywać winy III Rzeszy, nawet jeśli nie czuli się Niemcami i w domu mówili po polsku. Interwencje władz komunistycznych z Warszawy ślących listy zatrzymanych, których rodziny pozytywnie przeszły polskie procedury weryfikacyjne, pozostawały bez odzewu. Stalin niechętnie pozbywał się niewolników.
Deportacja tuż po szychcie
12 stycznia 1945 r. ruszyła sowiecka ofensywa mająca ostatecznie zniszczyć III Rzeszę, w ślad za Armią Czerwoną ruszyły specjalne oddziały NKWD, które miały nie tylko wyłapać ukrywających się wojskowych niemieckich, ale także zdobyć setki tysięcy darmowych robotników do pracy w przemyśle ZSRS. W Niemcach widziano wyjątkowo cenną wykwalifikowaną kadrę. (…)
Zachodnia, niemiecka część Górnego Śląska jako pierwsza znalazła się na drodze sowieckiego walca. Wkraczający tam Sowieci wszystkich napotkanych ludzi traktowali jak Niemców. Nie interesowało ich to, kto z Górnoślązaków czuł się Niemcem, kto Ślązakiem, a kto Polakiem. Nie zważali na to, w których domach mówiło się po polsku, a w których po niemiecku. Nie zajmowały ich powikłane losy wielu Górnoślązaków, którzy przyjęli III grupę folkslisty tylko po to, by nie trafić do obozu koncentracyjnego, uniknąć deportacji lub nie stracić pracy. Dla sowieckich władz wszyscy oni byli łupem wojennym i cenną siłą roboczą.
Władze nad górnośląskimi miastami objęły komendantury sowieckie i oddziały NKWD. Te ostatnie miały już pierwsze doświadczenia z deportacjami niemieckich cywili do przymusowej pracy z terenów Rumunii i Węgier pod koniec 1944 r. Z tym większą sprawnością zaczęły więc realizować dekret Państwowego Komitetu Obrony ZSRS z 3 lutego 1945 r. nakazujący deportacje Niemców z Górnego Śląska. Był to rejon dla Rosjan wyjątkowo cenny – niemal do ostatnich chwil przed wejściem Armii Czerwonej działało tu pełną parą czołowe zagłębie górniczo-hutnicze III Rzeszy. A Sowieci potrzebowali siły roboczej dla swoich kopalni. Od początku lutego w miejscowościach Górnego Śląska pojawiły się obwieszczenia o mobilizacji wszystkich mężczyzn w wieku od 17 od 45 lat potrzebnych „do prac porządkowych”. Rosjanie chcąc uniknąć wszelkiego oporu, uspokajali, że chodzi o „malienkij robot” na czas około dwóch tygodni. Jednocześnie straszono, że niepodporządkowanie się wymogowi pracy spowoduje surowe kary: usuwanie rodziny z zajmowanych domostw, wywózkę bliskich na Syberię, a nawet śmierć.
Wezwanie, aby oprócz butów, dwóch kompletów bielizny i żywności na dwa tygodnie wyposażyć się w ciepłą odzież, budziło obawy, że chodzi o deportację w głąb ZSRS. Jednak przyzwyczajenie do wypełniania poleceń władzy, lęk przed NKWD i nadzieja, że praca nie potrwa długo, skłoniły wielu Górnoślązaków do zgłaszania się do punktów zbornych. Tych, którzy nie chcieli się stawić, siłą doprowadzały sowieckie patrole. W chorzowskich kopalniach Prezydent i Bobrek NKWD wybierało górników do deportacji wprost z górniczej windy, gdy po szychcie wyjeżdżali na powierzchnię. Mężczyźni nie mieli nawet możliwości zawiadomić rodziny. (…)
Spora część deportowanych przechodziła przez sowieckie obozy filtracyjne w Łabędach i Oświęcimiu – w barakach po hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Tam wyłapywano z tłumu żołnierzy Wehrmachtu i Volkssturmu, esesmanów, gestapowców i oficjeli z NSDAP.
Z równą dokładnością namierzano żołnierzy polskiego podziemia na Śląsku.
Równolegle z przesłuchaniami politycznymi wypytywano o kwalifikacje zawodowe i rangi górnicze. Była to już zapowiedź wysyłki na roboty do Rosji. Transporty zaczęły odchodzić dopiero w marcu 1945 r. – po tym, jak zmieniono na Śląsku tory kolejowe na takie, które szerokością pasowały do tych w ZSRS. Podróż w bydlęcych wagonach była kolejną fazą poniewierki i cierpienia. Najgorsze były częste przestoje pociągów na zimnie. Pierwszeństwo ruchu miały transporty z wojskiem i zaopatrzeniem dla frontu. Wspomniany już Alois Widera pisał: „13 marca [czyli niemal miesiąc po zatrzymaniu – przyp. red.] wyładowano nas w Krzywym Rogu [Ukraina], szyb »Biss«. Pomaszerowaliśmy do obozu jenieckiego, za kłódkę i drut kolczasty. Tu spędzono nas do jednego pokoju, w którym sufit i podłoga to jeden śnieg i lód”.
Historycy oceniają liczbę deportowanych z Górnego Śląska na około 50–90 tys. Większość z nich po zwolnieniu wyjechała do Niemiec. Deportowanych Górnoślązaków, których rodziny podjęły procedurę weryfikacyjną prowadzącą do uznania polskiego obywatelstwa, można ocenić na 15–20 tys. „Spis polskich obywateli – górników wywiezionych z początkiem 1945 r. z terytorium Górnego i Opolskiego Śląska”, przygotowany jesienią 1946 r. przez Ventralny Zarząd Przemysłu Węglowego, zawierał 9877 nazwisk. Jednak na Śląsk wracali też ludzie, których nie było w żadnych polskich spisach. (...)