Blisko 1,5 m średnicy i 470 km długości mierzy rura, która budzi spore kontrowersje w Niemczech, Polsce, na Ukrainie, w Rosji, a nawet w Luksemburgu. Gazociąg OPAL (to skrót od niemieckiego Ostsee-Pipeline- Anbindungsleitung, czyli po prostu „Połączenie z Gazociągiem Północnym”) jest przedłużeniem Nord Streamu, biegnie przez wschodnie Niemcy, a swój początek ma w Lubminie nad Bałtykiem, kończy zaś w Olbernhau przy granicy z Czechami. Służy do transportu na południe gazu kupowanego od rosyjskiego Gazpromu.
Obecnie jest wykorzystany zaledwie w połowie, Rosjanie chcą jednak, by to się zmieniło. Komisja Europejska wydała już zgodę na zwiększenie przepustowości OPAL-u do 80 proc. (a w wyjątkowych sytuacjach nawet do 100 proc.). Jednak spółka Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zaskarżyła decyzję do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i 27 grudnia 2016 r. sędziowie wstrzymali wykonanie decyzji. Komisja Europejska oraz PGNiG miały czas do 16 stycznia na złożenie wyjaśnień w TSUE, teraz czekają na ostateczny werdykt, który do chwili zamknięcia numeru jeszcze nie zapadł.
Spór o rurę
To, ile paliwa może Gazprom przepuszczać przez OPAL, ma niebagatelne znaczenie – nie tylko dla Polski i Niemiec, lecz również dla większości naszych sąsiadów. Za jego pośrednictwem surowiec trafia nie tylko do Niemiec, lecz także do Czech i na Słowację. Płynie przez niego obecnie 18 mld m sześc. gazu rocznie. Jeśli Gazprom będzie mógł transportować OPAL-em więcej gazu, to będzie mógł jednocześnie transportować mniej innym gazociągiem – Jamał – który biegnie przez Ukrainę i Polskę. A to oznacza, że łatwiej mu będzie zakręcić nam kurek, co zwiększa możliwość wywierania politycznych nacisków przez Moskwę na Kijów i Warszawę. Ponadto odbiorcy surowca mogą być w mniejszym stopniu zainteresowani nabyciem go z innych źródeł, np. polskich.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.