Planów nie zdołała pokrzyżować złośliwa pogoda. I choć moskiewskie władze zdecydowały się zorganizować zimową olimpiadę w miejscu, w którym klimat przypomina Lazurowe Wybrzeże, to problem zbyt wysokiej temperatury błyskawicznie rozwiązano: śnieg do Soczi będzie po prostu dowożony z zimniejszych regionów Rosji.
Na budowę olimpijskich obiektów oraz przygotowanie niezbędnej infrastruktury – między innymi dróg, które pozwolą wygodniej dostać się do Soczi – już wydano co najmniej 50 mld dol. Fortunę pochłonie także ochrona gigantycznej imprezy, do której wykorzystane zostaną nie tylko tysiące policjantów i agentów służb specjalnych, ale również samoloty bezzałogowe. Już mówi się jednak, że dotyczczasowe szacunki były zaniżone, a całkowite koszty olimpiady, uwzględniające m.in. „podatek korupcyjny” dla oligarchów, mogą przekroczyć nawet poziom 65 mld dol. To zaś oznacza, że igrzyska zimowe w Soczi będą najdroższą olimpiadą w historii ludzkości.
Kto jednak śmiałby protestować przeciw temu marnotrastwu, skoro wszyscy w Rosji wiedzą, że Soczi to oczko w głowie Władimira Putina? Podobnie jak w 1980 r. na drodze do wielkiego sukcesu Kremla znów staje jednak Zachód. Im bliżej zaplanowanej na 7 lutego ceremonii otwarcia, tym dłuższa lista światowych przywódców, którzy oficjalnie zapowiadają, że ich noga w Soczi nie postanie. Już wiadomo, że do Rosji nie wybierają się m.in. prezydenci: Polski Bronisław Komorowski, USA – Barack Obama, Niemiec – Joachim Gauck, Francji – François Hollande, Litwy – Dalia Grybaus- kaitė, Mołdawii – Nicolae Timofti, premierzy Belgii (Elio Di Rupo) oraz Kanady (Stephen Harper), a także wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Viviane Reding. (…)
PR-OWSKI KONTRATAK KREMLA
Aby ratować polityczny wymiar igrzysk, a także by choć trochę złagodzić wizerunek Władimira Putin jako fałszującego wybory dyktatora, władze w Moskwie zaczęły działać.
Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia niczym grom z jasnego nieba gruchnęła wieść o łasce, która zstąpiła z Kremla. Na mocy przyjmowanej w wielkim pośpiechu uchwały o amnestii zdecydowano o wypuszczeniu zza krat m.in. dziewcząt z zespołu rockowego Pussy Riot, aktywistów Greenpeace oraz opozycjonistów oskarżonych o atak na milicjantów podczas antyputinowskiej manifestacji w maju 2012 r. W sumie w ramach amnestii z cel wyjdzie co najmniej 20 tys. więźniów, w tym osoby niepełnosprawne, kobiety w ciąży czy młodociani przestępcy.
Największą niespodzianką było jednak ułaskawienie przez rosyjskiego prezydenta Michaiła Chodorkowskiego. Były szef Jukosu, dawniej najbogatszy człowiek Rosji i osobisty wróg Władimira Putina, przez wielu uważany był za jednego z najsłynniejszych więźniów politycznych na świecie. Dwa lata temu jego sprawą zajął się nawet Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, którego sędziowie orzekli, że Rosja naruszyła prawa byłego oligarchy, a warunki przetrzymywania go w areszcie były „nieludzkie i uwłaczające godności człowieka”. Prezydent Putin długo nie przejmował się jednak międzynarodową krytyką, porównując Chodorkowskiego do amerykańskiego oszusta finansowego Bernarda Madoffa. – Złodziej musi siedzieć w więzieniu – podkreślał prezydent Rosji.
Uwalniając Chodorkowskiego, Putin chce pokazać zarówno rosyjskiemu społeczeństwu, jak i światu, że wcale nie jest przywódcą, który tylko ogranicza wolności obywatelskie, zwija demokrację i robi najróżniejsze straszne rzeczy, o które jest oskarżany. W przededniu olimpiady w Soczi zwolnił więc nie tylko Chodorkowskiego, ale również innych znanych więźniów – mówi „Do Rzeczy” John Lough, ekspert ds. Rosji w brytyjskim instytucie Chatham House. (…)