Niedawno w tym miejscu pisałem o smoleńskim tchórzostwie. Pokazywałem zmowę milczenia wokół badań Konferencji Smoleńskiej, czyli forum znaczących naukowców, którzy z inicjatywy prof. Piotra Witakowskiego, absolutnie społecznie i na własną rękę, prowadzą techniczną analizę katastrofy smoleńskiej.
Wydawało się, że jeszcze bardziej ponure będą losy projektu filmowego Antoniego Krauzego, który chce na ten temat nakręcić fabularny film. Nie ma wydarzenia bardziej poruszającego i „filmowego” w najnowszej historii Polski. Trudno także znaleźć lepszego twórcę takiego dzieła niż autor „Czarnego czwartku”, filmu o masakrze grudniowej 1970 r., który, pokazany trzy lata temu, zdobył powszechne uznanie krytyków i widzów.
Jednak PISF, instytucja stworzona do promowania polskiego kina, odmówił współfinansowania tego filmu. Jak może więc obronić długą listę gniotów czy co najmniej wątpliwych z wszystkich punktów widzenia filmów, które powstały przy jego udziale? Wcześniej mógłby tłumaczyć, że nie działa arbitralnie, tylko stara się maksymalnie wspomagać polską kinematografię. Po tej decyzji jest to już niemożliwe.
Wszystko wyjaśnia wypowiedź Jerzego Stuhra, członka komisji weryfikacyjnej, który przed przeczytaniem scenariusza oświadczył w odpowiedzi na pytanie o „Smoleńsk”, że nie zagrałby w filmie „kłamliwym historycznie i nihilistycznym”. Nawiązywał w ten sposób do odmowy zagrania roli prezydenta Kaczyńskiego przez Mariana Opanię, który motywował to tym, że… nie lubi jego brata. Jak zwykle w szeregu zameldował się Daniel Olbrychski, który powiedział: „Każdy uczciwy aktor, odrobinkę myślący, powinien odmówić”. Pozostaje pytanie, co filmowy Dyndalski ma na ten temat do powiedzenia.
„Można by zrobić film à la Borat czy Monty Python o tym, jak bardzo nabzdyczony i dumny prezydent średnio ważnego kraju środkowoeuropejskiego uparł się, by lądować we mgle na kartoflisku” – ogłosił inny wpływowy przedstawiciel tego środowiska Juliusz Machulski. Wypowiedź ta warta jest osobnej egzegezy jako przykład kompleksów, ignorancji i zwyczajnej nikczemności, które usiłują drapować się w kostium „wyrafinowania”.
Słyszeliśmy, że nie wypada robić filmu na temat wydarzenia, zanim się „jak figa ucukruje, jak tytuń uleży”, gdy równocześnie, za pieniądze PISF, powstawała hagiografia Lecha Wałęsy „Człowiek z nadziei”, świadectwo klęski artystycznej Andrzeja Wajdy.
Wszystko to przy radosnym jazgocie propagandystów dominujących mediów. Wydawało się, że odfajkowujemy kolejny rozdział hańby polskiego środowiska kulturalnego, a szans na zrobienie „Smoleńska” nie ma.
Tymczasem, dzięki uporowi Krauzego, a także producenta Macieja Pawlickiego okazało się, że można znaleźć udziałowców gotowych zainwestować w film, a także wielką liczbę ofiarnych ludzi dokładających się do jego produkcji. Dotyczy to także całej ekipy, skłonnej potraktować swoje honoraria jako wkład w produkcję filmu.
Wprawdzie ciągle jeszcze nie została zebrana cała potrzebna suma, ale dziś jestem pewny, że film powstanie. Może to zwiastun szerszego zjawiska?