Beata Bogdanowicz zachorowała na raka jajnika w październiku 2011 r. Obecnie, po prawie 10 latach od diagnozy: „rak jajnika w trzecim stadium zaawansowania”, jest już po sześciu liniach chemioterapii i terapii lekiem z grupy inhibitorów PARP. Jak mówi, czuje się znakomicie, jakby nigdy w życiu nie chorowała. Jednak jej historia choroby jest raczej wyjątkiem niż regułą.
– Statystycznie z rakiem jajnika trzeciego stopnia żyje się do pięciu lat. Ja pokazuję, że można dłużej – mówi.
Rak jajnika jest bowiem najgorzej rokującym nowotworem ginekologicznym. Ma najniższy spośród tych nowotworów wskaźnik przeżycia pięcioletniego – według Krajowego Rejestru Nowotworów wynosi on tylko 44 proc., podczas gdy dla raka piersi – 79 proc., a dla raka szyjki macicy – 56 proc. Oznacza to, że ponad połowa kobiet z rakiem jajnika umiera w ciągu pięciu lat, a wyleczalność nie przekracza 20 proc.
To piąty pod względem częstości nowotwór złośliwy u kobiet (co roku tę diagnozę słyszy ok. 3,6 tys. pacjentek) i czwarta przyczyna zgonów Polek na nowotwory.
Agresywny skrytobójca
Dlaczego rak jajnika jest tak groźny? Jest podstępny, agresywny i rozwija się błyskawicznie, co gorsza – „po cichu”, bo nie daje niemal żadnych objawów albo są one dyskretne, niecharakterystyczne. Czasami zaawansowany rak jajnika jest wykrywany u kobiet, które trzy miesiące wcześniej były u ginekologa, a badanie nie pokazało niczego niepokojącego. Co więcej, nie ma badań przesiewowych – takich jak cytologia w przypadku raka szyjki macicy – które pozwoliłyby wykryć stany przedrakowe czy nowotwór jajnika we wczesnym stadium. Dlatego diagnozowany jest zwykle na etapie, kiedy jest już rozsiany na inne narządy.
Podstawą leczenia są operacja i chemioterapia. Po chemii u siedmiu–ośmiu pacjentek na dziesięć następuje częściowa lub całkowita remisja choroby. Okres bez objawów może trwać od kilku miesięcy do kilku lat.
Niestety u mniej więcej 70 proc. choroba ponownie daje o sobie znać i staje się nieuleczalna. I w tym tkwi problem, bo po wznowie pacjentce podaje się kolejną chemię, po której może nastąpić kolejna remisja, nawrót i następna chemia…
Terapie, które wydłużają życie
Lekarze podkreślają, że leczenie raka jajnika jest trudne. Coraz częściej mówi się jednak o przełomowych terapiach. Takimi lekami okazały się inhibitory PARP. Stanowią tzw. leczenie podtrzymujące, które wydłuża okres remisji, czyli bez objawów choroby.
– Wprowadzenie inhibitorów PARP jest istotnym przełomem w leczeniu nowotworu jajnika, takim, jakiego nie było od wielu, wielu lat – mówi dr hab. n. med. Radosław Mądry, który kieruje Oddziałem Ginekologii Onkologicznej w Szpitalu Przemienienia Pańskiego w Poznaniu.
Z zarejestrowanych w raku nawrotowym w Europie dwóch inhibitorów PARP: olaparybu i niraparybu, w Polsce dla chorych z mutacjami w genach BRCA refundowany jest ten pierwszy w drugiej lub kolejnych liniach leczenia, po wznowie, w przypadku uzyskania odpowiedzi na chemioterapię.
– Przyjmowałam inhibitor PARP przez dwa lata przed wznową, którą dostałam w czerwcu 2020 r. Dwa lata remisji w trzecim stopniu raka jajnika to bardzo dużo. To dwa lata odpoczynku, spokoju, stabilizacji – mówi Beata Bogdanowicz.
Doniesienia z kongresu Amerykańskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej (ASCO) pokazały, że pacjentki z nawrotowym wrażliwym na chemioterapię rakiem jajnika otrzymujące w leczeniu podtrzymującym inhibitor PARP odnoszą korzyści, nie tylko jeśli chodzi o czas wolny od progresji choroby. – W grupie pacjentek ze wznową mamy twarde dane, że zastosowanie inhibitora PARP wydłuża czas życia o 16 miesięcy – mówi dr Mądry.
Naprawdę wielki przełom
Badacze zastanawiali się jednak, co będzie, jeśli zastosować inhibitory PARP od razu po operacji i chemioterapii, zanim choroba ponownie da o sobie znać. Jeśli bowiem te leki dają dobre efekty w terapii choroby nawrotowej, w której nie ma szans na wyleczenie, to w przypadku ich zastosowania u chorych nowo zdiagnozowanych działanie może być jeszcze lepsze.
Takie przypuszczenia znalazły potwierdzenie w badaniach klinicznych, które były prezentowane na kongresach ESMO (European Society for Medical Oncology – Europejskie Towarzystwo Onkologii).
– W 2018 r. zaprezentowano wyniki badania SOLO1 z zastosowaniem olaparybu, a w minionym roku na ESMO przedstawiono update tego badania, czyli wyniki po pięciu latach obserwacji. Pokazują one, że pacjentki, które są nosicielkami mutacji w genach BRCA, bezwzględnie powinny być leczone za pomocą inhibitora PARP jako terapii podtrzymującej po pierwszej linii. W tym przypadku czas do progresji wydłużył się trzy-, czterokrotnie. Takiego postępu w wydłużeniu czasu do progresji nie było jeszcze w ginekologii onkologicznej nigdy – podkreśla dr Mądry.
W grupie pacjentek z zaawansowanym rakiem jajnika, które nie otrzymywały inhibitorów PARP, czas do progresji wynosił przeciętnie 13 miesięcy. U pacjentek, które przyjmowały inhibitor PARP w pierwszej linii, wznowa u części chorych wystąpiła przeciętnie w 56. miesiącu. – W grupie chorych, którzy po zakończeniu pierwszej linii leczenia mają tzw. całkowitą remisję – czyli nie można u nich stwierdzić wizualnie, za pomocą tomografii komputerowej oraz laboratoryjnie choroby – nastąpiło wydłużenie czasu do progresji z 15 miesięcy do 60 miesięcy. Co najmniej 60 miesięcy, bo ta obserwacja się nie skończyła – wyjaśnia dr Mądry.
To rewolucja, na którą i lekarze, i pacjenci czekali od dekad.
Lekarze zakładają, że przełoży się to na wydłużenie czasu przeżycia. – Inne badania, takie jak PAOLA1, które pokazały efektywność leczenia w pierwszej linii olaparybu w połączeniu z bewacyzumabem, czy badanie PRIMA z zastosowaniem niraparybu, dowodzą, że jest jeszcze więcej pacjentów, którzy mogą odnieść korzyść z zastosowania inhibitorów PARP. Poza pacjentkami z mutacją genu BRCA1/BRCA2 istnieje grupa pacjentek z innymi przyczynami deficytu rekombinacji homologicznej, który to jest konieczny dla skutecznego działania leków z grupy PARP. Ta grupa chorych także odnosi istotne, naprawdę spore korzyści z tych leków – dodaje dr Mądry.
Dlatego zdaniem dr. Mądrego dostęp do inhibitorów PARP w pierwszej linii jest dziś dla pacjentek kluczową sprawą. – Nie ma wątpliwości, że rozwój powinien pójść w kierunku rozpoczęcia leczenia w pierwszej linii, ale także rozwijania terapii w zakresie różnych inhibitorów. Najbardziej pożądana byłaby sytuacja, gdyby można było korzystać z dwóch leków, bo konkurencja jest zdrowa – podkreśla dr Mądry.
W pierwszej linii
Katarzyna ma 44 lata i to, że przyjmuje inhibitor PARP w pierwszej linii leczenia – czyli zaraz po operacji i zakończeniu pierwszej chemioterapii – zawdzięcza własnej determinacji i dociekliwości. Udało się jej pokonać barierę, którą jest dostęp do tych leków (miesięczna dawka kosztuje 20 tys. zł).
Raka jajnika w trzecim stopniu (dwa guzy 8 na 10 cm) zdiagnozowano u niej we wrześniu 2019 r. (trzy miesiące wcześniej robiła badania, które nie wykazały zmian na jajnikach). Po operacji szpital miał jej do zaoferowania chemię i dodatkowe leczenie przeciwciałem monoklonalnym, które wpływa na hamowanie tworzenia się naczyń krwionośnych nowotworu.
Informacji o metodach leczenia zaczęła więc szukać na własną rękę. Zapisała się na fora, na których chore na raka jajnika kobiety z całego świata opisywały swoje terapie. Stała się stałym czytelnikiem specjalistycznych portali onkologicznych. W końcu znalazła informację o testowaniu olaparybu w pierwszej linii leczenia z lekiem antyangiogennym. – Uświadomiłam lekarzom, że mogę mieć podawane te dwa leki w pierwszej linii.
Inhibitor PARP w pierwszej linii leczenia nie jest refundowany, nadzieją stał się więc Program Ratunkowego Dostępu do Technologii Lekowych. Szpital, w którym się leczyła, odmówił jednak podpisania wniosku do Ministerstwa Zdrowia. W znalezieniu placówki, która się tego podejmie, pomogła lekarka przypadkowo spotkana na oddziale chemioterapii.
– Cały proces przyznania finansowania trwał trzy miesiące i dostałam lek tylko dlatego, że jestem uparta jak osioł i się nie poddawałam, chociaż napotkałam mnóstwo przeciwności – mówi. Katarzyna przyjmuje inhibitor PARP już osiem miesięcy. Zmieniła pracę, czuje się dobrze, nie odczuwa skutków ubocznych przyjmowania leku.
– Nie wiem, czy inne kobiety mają taką determinację jak ja, bo ta choroba sprawia, że są często wycieńczone chemią, zrezygnowane i zdają się na to, co im się proponuje. Większość zwyczajnie nie poszukuje informacji o najnowszych metodach leczenia. Nie można przerzucać wszystkiego na pacjentki, system powinien działać na ich rzecz – podkreśla. W końcu stawką jest dłuższe życie.
Dorota Bardzińska