Już się obawiałem, że będę musiał z braku lepszych tematów wymęczyć dziś jakieś wypracowanie o fladze i sztucznym święcie, którego nikt nie świętuje, a jeśli próbuje, to robi się z tego żałosny cyrk – czekoladowy „możeł”, jaruzelki, róż i kotyliony, na dodatek zwinięte do góry nogami. Ale jakoś tak zajrzałem z rana do twittera, na parę pisowskich portali i platform blogowych, i temat urodził się sam. Ja tu sobie smacznie spałem, a tam dokonała się demaskacja Pawła Kukiza jako agenta… nie ma jeszcze zgodności, czyjego, ale agenta na pewno. Pisowskie gołębie dostrzegły w nim drugiego Palikota, wymyślonego przez PO, aby mamiąc urokiem nowości zebrał i przyprowadził do niej okrężną drogą elektorat, który ma jej dosyć. Jastrzębie mówią, jak to jastrzębie, o WSI albo wprost o FSB.
Żadne nihil nowi, to samo czytałem już o Korwinie i o Ruchu Narodowym. Ma to wszystko swoją praprzyczynę: chroniczną niezdolność PiS do poszerzenia swojej bazy wyborczej. Jakby się PO nie kompromitowało, jej wyborcy nie chcę przerzucić swych głosów na Kaczyńskiego. Zamiast refleksji, dlaczego tak się dzieje, co ich odpycha – skłania to żelaznego wyznawcę PiS do zacinania się w uporze, że gdyby na scenie politycznie nie było niczego innego, niż skompromitowana, złodziejska, zezgredziała, obrzydliwa, rządzona z obcych stolic i w ogóle do reszty obrzydła PO i nic się od lat nie zmieniający PiS, to wtedy jednak nawet taki Kuba Wojewódzki musiałby zagłosować na PiS, żeby nie głosować na PO. A trwanie na tych pozycjach ma tę psychologiczną zaletę, że pozwala zwolnić się z myślenia o ograniczeniach opozycji i skupić na demaskowaniu wszystkich starających się wejść na wyborcze pole, które PO opuszcza, a PiS zająć go jakoś nie jest w stanie. Wolnościowcy, narodowcy, rockandrollowcy – jeden prosty myk ustawia całą sprawę: widocznie PO wcale nie traci pola, tylko oddaje je celowo sile politycznej wybranej przez siebie, więcej, wykreowanej przez siebie właśnie w tym celu (wiemy przecież, kto zawiaduje medialnymi wajchami), i zapewne w sposób tajny przez siebie kontrolowanej, aby tylko nie zajął go jedyny polityk prawdziwie kierujący się dobrem Polski. A więc spisek, socjotechnika, masowa manipulacja, i wszystko jasne.
Łatwo wyszydzić ten sposób myślenia jako paranoiczny, ale, przyznajmy, nie jest on pozbawiony realnych przesłanek. Przypomnijmy sobie Jelcyna i Żyrinowskiego. Tu chyba nie będzie sporu, że Żyrinowski wykreowany został przez postsowieckie służby. Bieda w Rosji nastała niesłychana, rozpad i bardak niewiarygodny, miesiącami nie wypłacano pensji, rent i emerytur, zakłady pracy, do których w sowieckim feudalizmie przypisani byli pracownicy, upadały masowo, a na całej tej nędzy rodziły się gigantyczne i bezczelnie epatujące bogactwem mafijne fortuny. Było oczywiste, iż rzesze kołchoźników będą przeklinać te porządki i śnić o kimś, kto zrobi totalną rozpierduchę. No i pojawił się taki – chodził do wszystkich telewizji, bluzgał tam, darł szaty, pięścią wygrażał, a nawet czasem ją na tego czy innego podniósł, i z punktu stał się trzecią siłą, blokując wzrost partii komunistycznej, która niby mówiła to samo, ale już się jednak kołchoźnikom, delikatnie mówiąc, opatrzyła. A potem, jak już Żyrinowski ze swoimi wszedł do Dumy, to jakoś tak wyszło, że bluzgając i machając pięściami wciąż tak samo, głosował zawsze albo wychodził z sali tak, jak tego potrzebował Jelcyn. Długo, długo czasu trwało, nim kołchoźnicy zaczęli sobie zadawać pytanie, jak to było, że każdy inny, kto próbował podnieść głos, skrytykować choćby uprzejmie, za to merytorycznie, był z miejsca niszczony i skutecznie wyciszany – a Żyrinowski, przeciwnie, ilekroć chciał radykalne i dosadnie nabluzgać panującym, zawsze mu oni zapewniali nieograniczone nagłośnienie mediów, kamery, mikrofony i tak dalej.
Coś to Państwu przypomina? No, oczywiście – nieżyjący już Andrzej Lepper zrobił karierę dokładnie tak samo. Chciał jakiś, powiedzmy, Zagórny, wysypać zboże – od razu „une jego złapały” i posadziły na pół roku bez zawiasów. Chciał zablokować drogę albo przejście graniczne – powyłapywano uczestników tych blokad zanim się zdołali dostać na miejsce. Jakiś tam gostek od Urbana coś powiedział o „palantach z Solidarności”, i też odsiedział parę miesięcy. I, co najważniejsze, było o tym wszystkim cicho. A Lepper wysypywał, blokował, ubliżał, wywoził na taczkach i chłostał, miał sto procesów bez żadnego wyroku, wszystko w świetle reflektorów i kamer – i nic mu za to, założyli mu kajdanki na minutę i zaraz, już poza kamerą, zdjęli.
Ale, przypomnijmy sobie dalszy ciąg tej historii. Pamiętacie jeszcze Państwo słowa „Andrzej, proszę cię, wyjdź”? Muszę przypominać, że Andrzej nie wyszedł i że od tego właśnie zaczął się upadek wszechpotężnej wcześniej lewicy? Muszę przypominać, że Lech Kaczyński został prezydentem właśnie dzięki Lepperowi? O, już słyszę ten syk pisowskich żelaźniaków, jakby ktoś ich szturchnął w bolesną oparzelinę, na której tak dawno już nie siadali, że zdążyli zapomnieć, ale ona przecież jest. Tym, którzy krzepią się przypominaniem, jak bardzo przedwyborcze sondaże w 2005 roku dawały przewagę „prezydentowi Tuskowi” radzę sobie przypomnieć fakty. Było tak: Lepper dostawszy w I turze 15 procent głosów, porzucił dotychczasową retorykę, że jedni i drudzy już byli, rządzili i równie zasługują na więzienie, i zachęcił swych wyborców, by jako na mniejsze zło głosowali jednak na Kaczyńskiego. Inna bolesna dla pisowców sprawa, to że z jakichś do dziś niezrozumiałych powodów (osobiście sądzę, że wskutek inteligenckich kompleksów Kaczyńskich, którzy nie mogli znieść myśli, że tyle zawdzięczają „chamowi” i jeszcze muszą go znosić na swoich patriotycznych salonach) liderowi „Samoobrony” zapłacono za to krańcową nielojalnością, za co zresztą Bozia prezesa pokarała – gdyby nie ta zupełnie niepotrzebna, a politycznie wręcz samobójcza próba zniszczenia koalicjanta za pomocą CBA i rozbicia mu partii, rządziłby przecież do dziś.
Na miejscu strategów PO poważnie bym się jednak dziś obawiał, czy z Kukizem nie powtórzy się tamta II tura z roku 2005. Dajmy na to, Kukiz ogłosi, że poprze w II turze tego kandydata, który obieca Jednomandatowe Okręgi Wyborcze, i, dajmy na to, Duda powie, że widząc jak wielu Polaków tego chce, zmienił w tej sprawie zdanie (a jeśli otwarcie wejdzie tu w spór z Kaczyńskim, tym lepiej dla niego, bo przecież główny powód, dla którego zatrzymał się wzrost jego notowań, to że jest postrzegany jako pacynka najbardziej nielubianego polityka III RP) – i już może Kukiz z twarzą zmienić zdanie. Nawet, gdyby Komorowski obiecał to samo, bo jednak człowiek PO, która cynicznie sprawę JOW olała i „zmieliła” zwolenników zmiany ordynacji, jest w tej kwestii więcej niż niewiarygodny.
Tak uparcie przywoływany przez pisowców fakt, że dziś się Kukiz od deklaracji poparcia w II turze któregoś z dwóch głównych kandydatów do II tury dystansuje, niczego nie dowodzi. Jest oczywiste, że teraz taka deklaracja byłaby z jego strony skończoną głupotą, oddawaniem pola bez walki. Zresztą Kukiz, cokolwiek by on sam mówił i myślał na ten temat, jest już politykiem, a kiedy polityk mówi „nigdy” albo „zawsze” to znaczy to „dopóki sytuacja się nie zmieni”.
Inna rozmowa, czy takie elektorat, jaki zgromadził – trochę jak w przypadku Palikota w 2007, złożony z różnych grup, których nie łączy nic poza niezadowoleniem, wynikającym nierzadko z zupełnie sprzecznych powodów – ewentualnego wezwania Kukiza posłucha. Wyborcy to nie pańszczyźniani chłopi-przypisańcy, których można komuś przekazać. Można uważać, że Kukiz jest w znacznej części deską psychicznego ratunku dla ludzi takich, których przykładem jest czerniący sobie glacę dziarski pięćdziesięciolatek z TVN: Komorowski jest zaprzeczeniem wszystkiego, co głoszą, ale nienawiść do Kaczora jest w nich zbyt silna, by się przemogli, a Korwina jednak trudno im po wszystkich jego wyskokach traktować poważnie. Fakt, że z ulgą rzucą głos na byłego rockmana nie oznacza, że się potem przemogą do głosowania na Dudę – prędzej jednak pozostaną przy PO, byle tylko powstrzymać „powrót IV RP” – w najlepszym dla opozycji wypadku w ogóle nie pójdą.
Pozostaje oczywiście pytanie, co Kukiz zrobi z dwucyfrowym poparciem potem, czy założy partię, czy ta partia odbierze głosy PiS (znowu wyłazi ta sama kulawość pisowskiego rozumu: „zbierze głosy utracone przez PO” wcale nie oznacza, że je odbierze PiS, bo to są głosy, których PiS zebrać nie umie; upieranie się, że one się Kaczyńskiemu należą jak chłopu ziemia, bo po pierwsze tak jest słusznie, a po drugie nie ma nic poza PO i PiS, jest chciejstwem, a nie polityką). Nie mam pojęcia i nikt go zapewne nie ma. Bez wątpienia środowiska, dla których PO jest gwarantem bezpieczeństwa, w takim wypadku będą się starały do otoczenia Kukiza wkręcić i wykorzystać go dla swoich celów. Głupie by były, gdyby tego nie próbowały, a o to chyba ich nikt nie podejrzewa.
Niemniej, hipoteza, że WSI albo inna ciemna siła z premedytacją i godną jasnowidzów dalekowzrocznością wykreowały Kukiza (co by oznaczało, na przykład, ze agenturalnie kontrolują NSZZ „Solidarność”, bo to jej ludzie przecież zebrali mu podpisy) by na ostatniej prostej kampanii przejął dla PO tych wyborców, których Komorowski zgubi, i potem jej przyprowadził jako przyszły koalicjant, nie trzyma się kupy na żadnym poziomie. Począwszy od tego, że gdyby władza była tak przebiegła i miała tak cwanych strategów, a oni z kolei tak skutecznych w działaniu agentów, by to wszystko nakręcić i nie bać się, że pójdzie nie tak – to znacznie łatwiej byłoby jej zrobić przyzwoitą kampanię urzędującego prezydenta.
Nie wiem, czy muszę się nad tym rozwodzić. PO miała w ręku wszystkie atuty i jeszcze miesiąc temu powtórzenie przez Komorowskiego sukcesu Kwaśniewskiego z roku 2000 wydawało się pewne. Sytuacja, w której Kukiz ma w sondażu wynik dwucyfrowy, a Komorowski spadł poniżej psychologicznej bariery 40 proc. to skutek nie tylko gamoniowatego zachowania kandydata (ale nie on temu winien, że jest jaki jest, tylko sztab, który zamiast to ukrywać wymyślił idiotyczny obwożenie go po kraju i jeszcze ponoć cieszy się, jak Bronek „wychodzi z nerw”, bo wreszcie przestaje być senny) ale totalnej niezborności działań władzy. Jeszcze miesiąc takiej kampanii, a do II tury wszedłby Kukiz z Dudą. I te pierdoły z Grądek, które sobie mogą winszować rzeczonego sukcesu, jeszcze stale intrygujące i podstawiające sobie nawzajem nogi w ramach „ruchów frakcyjnych”, miałyby z taką finezją powtarzać skomplikowany i niepewny w skutkach numer „na Żyrinowskiego” ?!
Zresztą, jeśli rzeczywiście siedzą tam tacy spryciarze, to nie spieprzyliby tak sprawy na lewicy. Przecież doktor Ogórek i wykończenie przez nią SLD to efekt zakulisowych próśb, gróźb i obietnic, jakimi władza powstrzymywała od udziału w wyborach kolejnych kandydatów na kandydatów, którzy z poparciem SLD mogli zebrać kilkanaście procent. Podobnie naciskano na koalicyjne PSL. W obu wypadkach udało się zapobiec wystawieniu poważnych kandydatów, w głębokim przekonaniu, że Jarubas i Ogórek to stuprocentowa gwarancja sukcesu prezydenta w I turze. Gdyby nawet, to też dowodzi głupoty, bo przecież w ten sposób mocno nadwerężyła PO, jeśli nie zniszczyła, parlamentarne szanse przyszłych sojuszników w „powstrzymywaniu PiS”. Kto zdrów na umyśle niszczyłby pewnych, obliczalnych sojuszników, żeby na ich miejsce kreować z niczego, z niepewnym skutkiem, partię Kukiza?
Pomijam już, że ci sami heroldzi twardego pisizmu, którzy demaskują „operację Kukiz” jednocześnie straszą pisowski lud fałszerstwem wyborczym, które ma dać Komorowskiemu lewe zwycięstwo w I turze, i stanem wojennym celem stłumienia ewentualnych protestów. No cóż, gdyby władza była do tego zdolna (moralnie na pewno jest, ale mocy wykonawczych nie widzę) to jedynym sensownym zachowaniem byłoby z jej strony za wszelką cenę, sondażami i propagandą, tworzyć pozór masowego poparcie dla prezydenta i jedności polityczno-moralnej jeśli nie całego społeczeństwa, to przynajmniej medialnych elit. A to właśnie część medialnych elit dała przyzwolenie, żeby deklarowanie głosu na Kukiza przestało dla „młodych wykształconych z dużych miast” być obciachem, bez którego to zezwolenia być może wspomnianego sondażu TNS, wywołującego tyle demaskacji, by nie było. Nie dlatego, że głos Wojewódzkiego i Kolendy tak wpływowy, tylko że atmosfera „Kukiz to nie obciach” pozwoliła być może większej liczbie już zdecydowanych wyborców nie wstydzić się przyznać ankieterom do nurtującego ich buntu wobec specjalisty od specjalistów od kur.
Polityka polega na wykorzystywaniu sytuacji. Jarosław Kaczyński, komplementujący Kukiza, wie to lepiej niż jego ludzie. W ciemno można już teraz powiedzieć, że Kukiz namiesza – co z tego mieszania wyjdzie, nie mam zielonego pojęcia. Ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że ci, którzy już wszystko wiedzą, jak zwykle brną w urojenia.