Przewodnik zszedł ze swoją grupą z Giewontu przed załamaniem pogody. – Byliśmy na Herbacianej Przełęczy. Dużo ludzi było na szlaku wiodącym w górę. Byli ludzie w kopule szczytowej, przy samym krzyżu, byli też na szlaku zejściowym. Z daleka było słychać grzmoty i ludzie jeszcze szli do góry. Proponowałem - najpierw bardzo grzecznie - żeby stamtąd zeszli jak najszybciej, dopóki się nic nie dzieje. Nie bardzo chcieli słuchać, więc potem użyłem trochę mocniejszych argumentów – opowiada rozmówca RMF FM.
Świadkowie burzy mówią o potężnych grzmotach. – Zaczął się chaos, panika. Latały głazy takie jak pięść i większe, w promieniu 100 metrów to się rozprysło. Samego uderzenia nie widziałem, jak się odwróciłem to już kamienie fruwały wokół nas, wszędzie – opowiada przewodnik.
– Robiłem co mogłem ze swoją prywatną apteczką. Potem dużą grupą ludzi zaczęliśmy schodzić. Ile osób zostało wyżej? Nie byłem w stanie tego ogarnąć. Był jeden główny "strzał" a potem, jak byliśmy niżej, był drugi - nie wiem, czy w kopułę szczytową – dodaje.
Obecnie wiadomo o 4 ofiarach śmiertelnych o polskiej stronie Tatr i jednej po stronie słowackiej. W szpitalu w Zakopanem przybywa ok. 90 osób.
Czytaj też:
Tragedia w Tatrach. Premier bierze udział w posiedzeniu sztabu kryzysowegoCzytaj też:
Tragedia w Tatrach. Ambasador USA zabrała głos