WIESŁAW CHEŁMINIAK | Sto lat temu na ekrany trafił pierwszy horror z prawdziwego zdarzenia. Publiczność nie była jednak zachwycona.
Kino grozy kojarzy się współczesnym widzom z seksownymi wampirami, atakiem żywych trupów lub kosmicznych potworów, fabułami o nieletnich wilkołakach, karaibskich klątwach i upiorach z wiktoriańskich rezydencji. Żyjąc w epoce anglosaskiego dyktatu kulturowo- -cywilizacyjnego, daliśmy sobie wmówić, że wszystko, co godne uwagi, ma amerykański, względnie brytyjski rodowód. Tymczasem horror – zarówno ten literacki, jak i filmowy – urodził się na niemieckiej ziemi. Był dzieckiem romantyzmu, podobnie jak pornografia. Żerował na atawistycznych lękach: przed ciemnością, obłędem i nagłą śmiercią. Karmił się ludowymi podaniami oraz germańską skłonnością do sięgania tam, gdzie rozum nie sięga, przez samych Niemców myloną z uduchowieniem.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.