„Według obecnych planów, niewykluczone, że Polska i Litwa przestaną otrzymywać od Brukseli dotacje na rozwój instytucjonalny już pod koniec 2020 r. Państwa te mają bardzo mało wewnętrznych źródeł rozwoju, dlatego ich elity zaczęły szukać wsparcia w USA, co doprowadziło do polityki konfrontacji z Rosją. Stąd też ostra antyrosyjska retoryka rządów tych państw i rozmieszczenie na ich terytorium baz wojennych pod pretekstem obrony przed zagrożeniem rosyjskim” – taką teorię przedstawił w rozmowie z portalem sb.by Andriej Sawinych, przewodniczący komisji spraw międzynarodowych w Izbie Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego Białorusi, były dyplomata. Jego zdaniem aktualna polityka Polski to doskonały przykład tego, jak elity mogą rozwiązywać własne problemy ze szkodą dla interesu narodowego swojego kraju. „Zachodni analitycy dostrzegli narastające dysproporcje socjalne na Białorusi i zaczęli postrzegać nasz kraj jako idealny środek do realizacji jednocześnie dwóch zadań: powstrzymywania Rosji oraz zdobycia zasobów białoruskiego sektora państwowego dla własnych potrzeb na czas kryzysu” – twierdzi deputowany do białoruskiego parlamentu. W jego opinii to zrozumiałe, że na tak niewielką zdobycz nie połasi się żaden poważny geopolityczny gracz, ale „dla oligarchów Polski i Litwy z ich opłakanymi perspektywami to bardziej niż kuszące”. „Oligarcha” w ustach przedstawiciela sowieckiego skansenu gospodarki socjalistycznej, jakim jest Łukaszenkowska Białoruś, brzmi szczególnie obraźliwie. Ponadto, jak wiadomo, to właśnie „oligarchowie” opłacali rewolucję Euromajdanu, to z „oligarchami” walczył o władzę w Rosji Putin…
Z kolei Aleksandr Tichanski, ekspert ds. wojskowych, uważa, że polskie władze, mając poparcie Waszyngtonu, mogą wznowić geopolityczne gry w rodzaju Trójmorza, Trójkąta Lubelskiego, interwencję w wewnętrzne sprawy Ukrainy, Białorusi, a nawet Rosji. „Trzeba jednak pamiętać, że podobne gry, których rozmach jest niewspółmierny do potencjału Warszawy, w historii Polski nierzadko kończyły się tragicznie” – grozi Tichanski. W tej wypowiedzi słychać echa, łączącej Mińsk i Moskwę, obsesji na punkcie mieszania się Zachodu w wewnętrzne sprawy Wschodu – właśnie z niej wynika strach przed „kolorowymi rewolucjami”, jakoby sterowanymi z Waszyngtonu, za pośrednictwem Polski.
Polska i Litwa traktowane są w propagandzie Mińska wprost jako „organizatorzy” protestów. „Nie jest żadną tajemnicą, że jednym z głównych celów (organizatorów protestów) jest zniszczenie białoruskiej gospodarki” – stwierdziła na antenie państwowej telewizji STW Marianna Szczetkina, przewodnicząca Białoruskiego Związku Kobiet. – „Proszę zauważyć, że prywatne przedsiębiorstwa pracują normalnie. Firmy, w których udziały mają Polacy, ani na moment nie przerwały swojej pracy. Uderzenie idzie na państwowe przedsiębiorstwa, na budżet. Nadieżda Łazarewicz, dyrektor generalny holdingu Agromasz Bobrujsk jest przekonana, że sytuację w białoruskim przemyśle destabilizują specjalnie wyszkoleni ludzie: „Kupili przepustki, żeby wchodzić do zakładów, żeby robić prowokacje” – mówiła na antenie STW. Właśnie w ten sposób rządowa propaganda próbuje swoim odbiorcom wytłumaczyć, dlaczego pracownicy państwowych przedsiębiorstw stanęli po stronie protestów – to nie pracownicy, a „zagraniczni prowokatorzy”… Jak zawsze u Łukaszenki, wszystkiemu winna jest Polska.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.