– To jest rzecz, która mi się po prostu nie chce zmieścić w głowie. Znowu będzie na kolanach, tak naprawdę w ramach pełnienia swoich obowiązków publicznych, realizował swoje praktyki religijne, po raz kolejny, bo nie wiem, co by miała wnieść specjalnie w funkcjonowanie państwa ta wizyta w Watykanie i we Włoszech w Rzymie – ogłosił Hołownia.
Nie wiem, ilu z czytelników jego książek o religii głosowało na niego w ostatnich wyborach, widząc w nim człowieka wiary. Katolika, może wadzącego się ze słabościami Kościoła, ale per saldo dla niego życzliwego. Wszyscy oni muszą przeżyć teraz szok, słysząc monolog w stylu prostackiego antyklerykalizmu. Tyradę godną Joanny Senyszyn czy Janusza Palikota.
Można się zastanawiać, jaka była prawda o religijnym zaangażowaniu Hołowni. Napisał 18 książek o wierze. Czy pisał je tylko dla budowania swojego image w katolickim segmencie info-entertainmentu, czy dopiero teraz nagle został kimś kpiącym z wizyt w Watykanie? Tak czy inaczej można oddać honor tym publicystom katolickim, którzy od lat widzieli w Hołowni farbowanego lisa. Przesłanek takich podejrzeń było dużo – choćby jego obleśne występy w „Mam talent”. Jego obrońcy zawsze mogli wtedy powoływać się na jego książki, które zdawały się zapisem poszukiwania wiary.
Na łamach „Do Rzeczy” sporo piszemy o wstąpieniu do ruchu Polska 2050 posłanki Gill-Piątek – zdecydowanej zwolenniczki aborcji na życzenie. Jej akces do obozu Hołowni wywołał irytację na lewicy i oskarżenia jej o zdradę obozu postępu na rzecz aktywisty katolickiego. To jednak dość naiwne reakcje. O wiele bardziej trzeźwo zabrzmiało wezwanie lewicowego publicysty „Galopującego majora”, który na portalu „Krytyki Politycznej” wezwał lewicę do sojuszu z Hołownią.
Pisze on: „Co dawałby taki sojusz Hołowni? Sojuszniczy klub w Sejmie i ucieczkę od kościółkowatości. A Lewicy? Profesjonalną obsługę medialną, ale też sondażową wagę, całe 17−18 proc., dzięki czemu jej wyborcy przestaliby się bać, że ich głos będzie stracony. Sojusz Lewicy z Hołownią pozwalałby odzyskać dawnych wyborców Wiosny, których łatwiej byłoby przekonać do tego wspólnego progresywnego projektu, i jednocześnie zawczasu wypłukać z poparcia szumnie ogłaszany ruch Trzaskowskiego”.
Lewicowi publicyści, myśląc o Hołowni, już cieszą się na „progresywny projekt”. Jeszcze chwila, a autorytety postępu mogą zacząć się zastanawiać, czy były gwiazdor TVN mimo swej histeryczności nie jest aby skuteczniejszy od Trzaskowskiego, Czarzastego czy Zandberga. Wielki casting na lidera obozu postępu trwa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.