Natura nie znosi próżni – może nie w każdej dziedzinie życia ta potoczna mądrość się sprawdza, ale w polityce na pewno. Słabość partii tworzących „opozycję totalną” sprawiła, że jej zwolennicy identyfikują się raczej z wyrażającymi ich emocje mediami. Siłą rzeczy to właśnie one wyznaczają pola bieżącego konfliktu i ustalają agendę życia politycznego. Sama sytuacja nie jest w III RP nowa.
Już przed laty Władysław Frasyniuk, ostatni przewodniczący Unii Wolności, narzekał, że na spotkaniach musi się tłumaczyć z artykułów „Gazety Wyborczej” i to właśnie one, a nie nikomu nieznane deklaracje czy oświadczenia zarządu, stanowią dla wyborców program partii. Od tamtego czasu zmienił się tylko hegemon tej części medialnego rynku, którą tworzą ludzie mający poczucie wyższości nad „starszymi, gorzej wykształconymi i z mniejszych ośrodków”, regularnie od 2015 r. przegłosowywani i żyjący przez to w poczuciu niesprawiedliwości i jakiejś historycznej aberracji – co nastawia ich przeciwko PiS, Kościołowi i „nacjonalizmowi” (utożsamianemu z patriotyzmem), a każe identyfikować się z obyczajowym progresizmem i Europą.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.