Do aktorskiego kanonu przejdą jego kreacje w komediach, wobec których wyświechtany termin „kultowe” nadużyciem nie jest. Przede wszystkim w tych reżyserowanych przez Stanisława Bareję. Milicjant z „Nie ma róży bez ognia”, korektor Michał Roman z „Bruneta wieczorową porą”, dyrektor Krzakoski z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, a także kapitan Molibden z „Rozmów kontrolowanych” Sylwestra Chęcińskiego czy szef kompani z „C.K. Dezerterów” Janusza Majewskiego bawią kolejne pokolenia Polaków.
Chyba tylko raz w swym komizmie przeszarżował. Mam na myśli zagranego karykaturalnie Onufrego Zagłobę z ekranizacji „Ogniem i mieczem”. Mieczysław Pawlikowski w „Panie Wołodyjowskim” przedstawił tę figurę w pełniejszym wymiarze. W „Potopie” – u boku Zagłoby-Kazimierza Wichniarza – Kowalewski wypadł jednak niezmiernie przekonująco, odtwarzając ciężko myślącego oficera dragonów, Rocha Kowalskiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.