Nie było. Wtedy, 2 marca, Pan Mieczysław był ciekawostką w obie strony. Przywiózł tego wirusa autobusem z Niemiec, wysiadł w Słubicach i dojechał do domu w swych Cybnicach autem. Tam się źle poczuł. Z objawami duszności, kaszlu, bólu głowy i gorączką zawieziono go do szpitala. Tam zrobiono mu test i wyszło, że wyszło. To były czasy, gdy takich ludzi zwoziło się do szpitali, dziś się ich trzyma w kwarantannie, chyba, że im się znacznie pogorszy. Wtedy mieliśmy taki układ, że gości objawowych (na poziomie grypy) zwoziło się do szpitali, gdzie niektórzy dopiero wtedy się zakażali. Dziś jest inaczej. Czegoś my się (na pacjentach) nauczyli.
Covidowy celebryta
Pan Mieczysław jako się rzekło był ciekawostką obustronną. Jedni biegali wokół niego w szpitalu jako wokół epidemiologicznego celebryty, jeszcze bez takich strasznych reżymów sanitarnych, drudzy wyklinali na niego, że przywlókł zarazę do kraju, tak jakby to od niego zależało. Przecież to naiwność myśleć, że gdyby pan Mieczysław złamał nogę tam w Niemczech i do kraju nie wjechał, to dziś byśmy byli zieloną wyspą pandemiczną.
Wyszła też głupia sprawa. Jego wizerunek i nazwisko stały się publiczne. A przecież, pomijając już nawet RODO, to jest to naruszenie tajemnicy lekarskiej, które czyni ze stanu zdrowia konkretnego pacjenta wiedzę publiczną. Ale media już wtedy przestały brać jeńców. Nie można przecież było nie pokazać pierwszego zarazcę Polski. Jeszcze się do tego dołożyła pani Caban-Korbas, szefowa sanepidu w Słubicach, która publicznie na konferencji dyskutowała o prywatnych sprawach pacjenta i jego relacjach z rodziną. Pan Mieczysław, mimo najszczerszej do tego niechęci, stał się więc pierwszym polskim koronacelebrytą.
Mija rok
A więc mija, przynajmniej przeze mnie liczony, rok od początku pandemii. Potem już wszystko poszło – „stan pandemii”, pierwsze zamknięcia, jeszcze nie kwestionowane, bo wszyscy wierzyli w kompetencje ekspertów. I zamknięto nas – przypominam – „na dwa tygodnie”. Dobrze liczone, bo tyle wylęga się wirus. A więc miał być krótkotrwały reset, kto zachorował to go leczymy, a kto zdrowy – wolnym już. Jak to się skończyło, można przeczytać choćby na kartach tego „Dziennika zarazy”. Poszło inaczej. Wtedy myśleliśmy, że to takie niegroźne, niespodziewane wakacje, można nawet odetchnąć. I myśleliśmy, że wyjdziemy zaraz po takim przymusowym urlopiku w taki sam świat. A wyszło inaczej. Weszliśmy w lejek, jako ludzkość. Niesamowite…
Dziś koło się zamyka. Nie będzie już jakichś dni z „rok temu” bez kowida. Będziemy mieli drugie święta Wielkiej Nocy i następne, wszystko będziemy porównywać już nie do laby 2019, ale do tego okropnego roku kowidowego od marca 2020. Z tym, że nie wiem czy okropnego, no bo moim zdaniem to rok 2021 będzie jeszcze gorszy. Przyjdzie nam płacić rachunki za ten czas, który właśnie zamknął koło 365 dni od swego początku.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
Japonia: Kobieta zmarła po zaszczepieniu przeciwko COVID-19Czytaj też:
Szczepionka na COVID-19 będzie produkowana w Polsce. Inwestycję sfinansuje PFR