W dobie państwa rządzonego przez medyków
  • Wojciech GolonkaAutor:Wojciech Golonka

W dobie państwa rządzonego przez medyków

Dodano: 
Prof. Andrzej Horban podczas konferencji prasowej w Warszawie
Prof. Andrzej Horban podczas konferencji prasowej w Warszawie Źródło: PAP / Leszek Szymański
Izabela Katolicka wezwała kiedyś malarza, i nakazała mu namalować księdza przy ołtarzu, matkę przy kołysce a złoczyńcę na szubienicy.

Jak można się domyślać, artystę zdziwiła specyfika tej kompozycji i poprosił o jej wytłumaczenie. Aby panował spokój, ład i porządek, objaśniła słynna królowa Hiszpanii, każdy winien znajdować się na swoim miejscu. Prawdziwa czy nie, anegdota ta zawiera genialne w swej prostocie trafne przesłanie, jakże aktualne dla naszych pełnych niepokoju czasów.

Ot pierwsza lepsza informacja medialna związana z ostatnią falą obostrzeń i widmem kolejnych: „Jesteśmy blisko wprowadzenia zakazu przemieszczania się – przyznał w rozmowie z TVN24 główny doradca premiera ds. Covid-19, prof. Andrzej Horban. Wyjaśnił, że decyzja w tej sprawie zależy od tego, czy Polacy będą przestrzegać koronawirusowych obostrzeń i zaleceń” – relacjonował wczoraj RMF24.

Doradca, rzecznik czy decydent?

Informacji pokroju „jesteśmy blisko wprowadzenia zakazu…” czy „decyzja zależy od tego…” należałoby się spodziewać w mediach z ust odpowiedniego decydenta albo jego rzecznika. Tymczasem, kim jest prof. Andrzej Horban? Oficjalnie nie jest rzecznikiem rządu, nie jest też wybranym przez Polaków bądź mianowanym przez prezydenta decydentem; jest lekarzem i profesorem medycyny, a dodatkowo doradcą premiera, i tego stanu faktycznego się trzymajmy. Uściślając, prof. Horban jest przewodniczącym rady medycznej – czyli ciała doradczego, którego opinie, zgodnie z obowiązującym w Polsce porządkiem prawnym, nie są bardziej źródłem prawa RP niż kartkówka pierwszoklasisty czy lista zakupów emeryta. Ma się rozumieć, opinia ekspertów może, a nawet powinna wpływać na proces tworzenia prawa i podejmowania decyzji, z zastrzeżeniem, że będzie tym, czym ma rzeczywiście być: przedstawianiem właściwej dla swej domeny eksperckiej opinii. Trzeba jednak pamiętać, że słuszność decyzji nie wynika ze ślepego stosowania się do opinii ekspertów, ale zakłada jej należyte rozpatrzenie. Innymi słowy decydent podejmując decyzję musi wiedzieć dlaczego wdrożenie BĄDŹ odrzucenie danego stanowiska jest trafnym wyborem. Jest to znane od wieków abecadło przywództwa, wybrzmiewające w każdym klasycznym traktacie o cnocie roztropności, rozumianej w swym pierwotnym znaczeniu, czyli nawyku właściwego działania, recta ratio agibilium, który winien być par excellence nawykiem decydentów.

Stosując te prawidła do casusu prof. Horbana i spółki, ich kompetencja i rola jako doradców medycznych sprowadza się do odpowiadania na pytania z zakresu wiedzy medycznej i epidemicznej typu: czym jest dany wirus, jak się rozprzestrzenia, jakie są możliwe zagrożenia i konsekwencje epidemii, jakie środki pozwalają ograniczać jej rozprzestrzenianie itp. Tyle i nic więcej, a „co więcej, od Złego pochodzi”. Bo niezależnie od tego czy to, co prof. Horban sądzi z kolegami jest trafne czy nie, decyzja polityczna jest czymś zupełnie odrębnym od opinii medycznej czy nawet epidemicznej. Przestrzegał przed tym Arystoteles, wskazując, że zasadniczym celem państwa nie jest dbanie o zdrowie każdego z obywateli z osobna, inaczej przywódcą rzeczywiście powinien być lekarz; ani edukacja, inaczej właściwą osobą do władzy byłby nauczyciel. Celem i racją istnienia państwa oraz władzy jest zachowanie ogólnego ładu będącego dobrem wspólnym społeczeństwa, i to jest praktyczne zadanie właściwe dla polityka. Tymczasem Andrzej Horban nie jest ani decydentem politycznym, ani rzecznikiem rządu, stąd wszelkie jego medialne wypowiedzi natury politycznej są albo przejawem megalomanii, w tym wypadku wielce szkodliwej, gdyż dopuszczanej do środków masowego przekazu, albo oznaką cichego zamachu stanu ze strony medycznego lobby, albo po prostu świadczą o częściowej abdykacji rządu, który gdy idzie o branie odpowiedzialności za decyzje natury politycznej chowa się za swoimi ekspertami.

Od dysfunkcji ról do pytań o właściwe kompetencje

Niezależnie od dokładnej przyczyny tej dysfunkcji, jest ona rzeczywista i niebezpieczna. Po pierwsze psuje ona i tak już nadwyrężony aparat państwowy, gdzie ośrodki decyzyjności coraz trwalej oderwane są od konstytucyjnych stanowisk władzy, w praktyce mniej lub bardziej nominalnych i bezobjawowych. Po drugie, w tym wypadku osoba do tego nieuprawniona, tudzież – co jeszcze gorsze – stojące za nią lobby, nabiera realnej możliwości zasadniczego wpływania na naszą rzeczywistość. Po trzecie, jak wspomniałem, nawet trafna opinia medyczna nie jest tożsama z trafną decyzją polityczną. Dajmy skrajny przykład, choć może nie tak bardzo oderwany od obecnej sytuacji: gdyby kierować się tylko optymalizacją medyczną, żadna wojna, nawet defensywna nie miałaby sensu, bo przecież w każdej wojnie są ludzkie straty. A jednak zachowanie własnego ładu państwowego, czytaj suwerenności, jest w tym wypadku ważniejsze od życia jednostki, od której można wymagać poświęcenia się właśnie dla tego ładu (dla ładu cywilizacyjnego, bynajmniej nie dla covida „wszechmogącego”, który ten ład burzy). Podobnie w przypadku epidemii choroby zakaźnej lekarz na pierwszej linii frontu będzie wyznawał zasadę, że nie należy dopuścić do przeciążenia wydajności służby zdrowia. Ale ten paradygmat medyczny nie musi być z automatu słusznym paradygmatem politycznym, który z koli MUSI uwzględniać CAŁOŚĆ sytuacji i możliwe konsekwencje. Pod tym względem kąt widzenia polityka nie tylko powinien być szerszy od pola widzenia lekarza, ale ma wychodzić ze znacznie wyższego pułapu, z którego można odpowiednio dostrzec całe dobro wspólne, a nie wyłącznie kwestię funkcjonalności służby zdrowia (w praktyce funkcjonalności pod kątem jedynego priorytetowego wirusa, podczas gdy inne choroby zbierają właśnie śmiertelne żniwo).

Innymi słowy, niezależnie czy opinie działającej przy premierze rady medycznej są trafne czy nie, konstruktywne czy destruktywne, funkcjonowanie jej członków w przestrzeni medialnej wskazuje na systemowe zaburzenie ról i kompetencji. Wspomniana megalomania ma jednak dużą zaletę, otóż pozwala ona nawet (rozeznanym) laikom poddać pod ocenę, a przynajmniej w wątpliwość właściwe kompetencje działającej przy premierze rady. Po pierwsze istnieje prawdziwa przepaść między medialnym gadulstwem członków rady a jej oficjalnymi dokumentami, których od listopada ub.r. ukazało się łącznie siedem, po połowie strony A4 na każde przedstawione stanowisko. Po odjęciu nagłówków i podpisów, oficjalnego merytorycznego tekstu wytworzonego przez radę jest co najwyżej tyle, co w obecnym artykule. Zero cytowanych źródeł czy przytoczonych badań, brak totalnej przejrzystości, gdy idzie o uzasadnienie zajętego stanowiska. A po drugie, nawet rozeznany komentator, czego dowodem są choćby pogłębione analizy dziennikarskie Witolda Gadowskiego czy Macieja Pawlickiego, jest w stanie wykazać szereg stanowisk eksperckich i publikacji naukowych, które idą na przekór mądrościom serwowanym nam co chwila przez oficjalnych ekspertów RP. Czy w ramach licznych wynurzeń medialnych któryś z nich zmierzył się merytorycznie choćby z ustaleniami naukowców z Uniwersytetów Harvarda i Kalifornijskiego, powielonymi przez New York Timesa, że w niektórych regionach USA aż 90% testów PCR okazało się fałszywie dodatnich? Czy, w obliczu poddawanych codziennie statystyk wyników testów i straszenia widmem wojska na ulicach, panowie eksperci przyjęli do wiadomości wytyczne WHO, wedle których jeden pozytywny wymaz nie jest i nie może być wystarczającym kryterium stwierdzenia zakażania wirusem? Który z nich okazał się należytą bezstronnością, nakazującą wstrzymać się od wyrażania stanowiska w przypadku konfliktu interesów, gdy jest się np. beneficjentem subwencji koncernów farmaceutycznych? Co w związku ze szczegółowymi analizami ludzi pokroju prof. Johna Ioannidisa z Stanforda, będących obecnie wiodącymi na świecie autorytetami w dziedzinie epidemiologii, którzy nie pozostawili suchej nitki na strategiach walki z epidemią przyjętymi na Zachodzie, które mniej lub bardziej bezmyślnie powielamy?

W dobie państwa zarządzonego przez medyków, w dodatku o niepewnym stosunku do bieżących ustaleń nauki, warto czym prędzej powrócić do przestrogi Arystotelesa i zdrowego rozsądku królowej Izabeli.

Czytaj też:
"Der Spiegel": Niemiecki rząd zawodzi w walce z pandemią
Czytaj też:
MZ: Kościoły są otwarte tak jak sklepy, kontrole wszędzie takie same

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także