Jednak zajęcie przez Azerbejdżan części Górskiego Karabachu to raczej początek, a nie koniec zmian. Pomijając ich szersze perspektywy, warto przyjrzeć się samym działaniom wojennym. Ich prowadzenie i używana czy też raczej nieużywana przez strony - jak rakiety Iskander - broń mogą wskazywać, jak przygotować się do podobnych konfliktów.
Najlepszy sojusznik Rosji
Głównym dostawcą broni dla Armenii była Rosja, z którą ten górski kraj ma ścisłe wojskowe związki. W ramach współpracy w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, Armenia kupiła z dużą zniżką zestawy rakiet Iskander –E, stając się jedynym poza Rosją użytkownikiem tego systemu. Umowa była początkowo trzymana w tajemnicy, a wyrzutnie zostały pokazane we wrześniu 2016 r., na paradzie z okazji 25 lecia niepodległości Armenii. Mimo tego, że Rosja sprzedawała również broń do Azerbejdżanu, od razu podniosły się głosy, że Armeńskie Iskandery zmienią układ sił w regionie i będą skutecznym narzędziem służącym odstraszaniu mającego poważne terytorialne pretensje sąsiada.
Rakietowa propaganda
Iskandery stanowią jedną z głównych broni propagandowych Federacji Rosyjskiej. Następca radzieckich jeszcze konstrukcji Oka i Elbrus (Scud-B), rzeczywiście może imponować parametrami. Rakiety mają zasięg do 500 km (w wersji nieprzeznaczonej na eksport prawdopodobnie większy), niepodpadający pod zapisy Traktatu INF oraz wymiary pozwalające skrycie je przemieszczać i zajmować pozycję do strzału. Jedna wyrzutnia, w odróżnieniu od radzieckich poprzedników transportuje dwie – zamiast jednej – rakiety, które mogą manewrować w końcowej fazie lotu, co utrudnia ich przechwycenie. Wszystko to sprawia, że Iskandery doskonale nadają się na straszaka. Szczególnie w stosunku do państw, które jak Polska w zasadzie pozbawione są skutecznej ochrony przed pociskami rakietowymi. Wyrzutnie, rozmieszczone w Obwodzie Kaliningradzkim pokrywają swoim zasięgiem większość terytorium naszego kraju.
Rakietowa kłótnia
Jedną z największych tajemnic ostatniej ormiańsko – azerskiej wojny jest użycie tych rakiet przez Armenię. Pod koniec lutego bieżącego roku armeński premier Nikol Paszynian w wywiadzie dla prozachodniego armeńskiego portalu 1in.am stwierdził, że Iskandery są „problematyczne i całkowicie bezużyteczne”. Wg premiera, zaledwie 10% pocisków osiągnęło cel, za co winę ponosi „technika pochodząca z lat 80tych”. Wywiad był odpowiedzią na zarzuty byłego ministra obrony i prezydenta Armenii Serża Sarkisjana, który oskarżył premiera, że rakiety zostały źle rozmieszczone i użyte w przestarzałym stylu. Wg byłego prezydenta, Iskanderami należało zaatakować azerbejdżańskie instalacje naftowo – gazowe już na początku działań zbrojnych.
Wypowiedzi te stały się zapalnikiem wybuchu głębokiego konfliktu w armeńskich władzach. Wypowiedź Paszyniana wyśmiał przed kamerami telewizji zastępca szefa sztabu generalnego armeńskich sił zbrojnych gen. Tiran Chaczatarjan. Paszynian natychmiast go zdymisjonował, ale za generałem wstawił się jego przełożony, gen. Onik Gasparian, który wraz z kilkudziesięcioma innymi wyższymi armeńskimi dowódcami wydał oświadczenie, w którym określił Paszyniana jako niekompetentnego i stanowiącego zagrożenie dla Armenii. Paszynian oczywiście zdymisjonował Gaspariana, jednak decyzji nie kontrasygnował prezydent. Przez Erywań przetoczyły się protestacyjne marsze zwolenników i przeciwników premiera, co również chyba można zaliczyć do skutków psychologicznego oddziaływania rosyjskich rakiet.
Na informacje o ich słabościach, natychmiast zareagowała Moskwa. Z oświadczenia rosyjskiego ministerstwa obrony wynikało, że Iskandery zostały z powodzeniem użyte w Syrii, i są najlepszą bronią w swojej klasie. Armeńskie rakiety miały być w czasie konfliktu przechowywane w magazynach, a Paszynian miał zostać wprowadzony w błąd. Nie wiadomo dlaczego, rosyjskie oświadczenie dotyczyło wersji eksportowej rakiety, która raczej nie była użyta w Syrii. Odezwała się też strona azerska. Prezydent Ilham Alijew pod koniec lutego oświadczył, że Azerbejdżan w ogóle nie odnotował uzycia Iskanderów podczas niedawnych działań zbrojnych.
Kto kłamie?
Od razu więc nasuwa się pytanie – kto mija się z prawdą i czy Iskandery, skoro były tak groźne, zostały użyte w krytycznej przecież dla Armenii sytuacji?
Już na początku konfliktu – pod koniec września 2020 r. - ambasador Armenii w Rosji Wardan Toganian zapowiadał użycie Iskanderów, jeśli Turcy wspomogą azerską armię swoimi F-16. W połowie października pojawiły się nieoficjalne informacje, że jedna z wyrzutni tych rakiet miała zostać zniszczona przez azerbejdżański dron bojowy. W odpowiedzi Ormianie opublikowali zdjęcia wyrzutni z pustymi prowadnicami i zapowiedzią, że nie będzie już ograniczeń w atakowaniu celów na azerskim terytorium. O bojowym użyciu Iskanderów w listopadzie mówił też były armeński szef sztabu generalnego Mowses Akopjan, który stwierdził, że wystrzelona rakieta została przechwycona przez azerbejdżański system obrony przeciwrakietowej Barak – 8, produkcji izraelsko - indyjskiej. O tym, że Ormianie wystrzelili co najmniej jedną rakietę w kierunku Baku donosił też portal Middle East Eye. Miało to nastąpić w listopadzie, po 6 tygodniach zaciętych walk.
Wtedy też w internecie pojawił się film przedstawiający rzekome odpalenie Iskanderów przez Ormian. Mimo słabej jakości, można było na nim dostrzec charakterystyczną dla Iskanderów podwójną wyrzutnię na kołowym podwoziu „Astrolog”, i stojącego przy niej armeńskiego żołnierza, wygrażającego Azerom. Pojawiła się też wtedy nieoficjalna – chociaż pochodząca podobno od wysoko postawionego przedstawiciela ministerstwa obrony Armenii o wystrzeleniu 4 rakiet. Żadna z nich nie miała dosięgnąć celu, czy to z powodu zestrzelenia przez obronę przeciwrakietową, czy też wady samej rakiety. Iskandery miały zostać wystrzelone w kierunku miasta Şuşa, które zostało wówczas zdobyte przez Azerów. Pojawiły się również spekulacje, że to Rosjanie mieli nakłaniać Ormian do użycia Iskanderów, żeby zmusić szybko posuwających się w głąb Górskiego Karabachu Azerów do zawieszenia broni.
Strzelali, czy nie strzelali?
Na razie więc sprawa użycia Iskanderów przybrała formę politycznej kłótni, w której przeciwnicy Rosji, a zwolennicy Paszyniana uważają, że rakiety do niczego się nie przydały, zaś przeciwnicy armeńskiego premiera wprost przeciwnie.
Z pewnością jest to element powojennych, armeńskich rozliczeń. Jak zauważył rosyjski ekspert wojskowy Konstantin Siwkow w wywiadzie dla RIA Nowosti, Paszynian krytykuje Iskandery, żeby pokazać, że armeńska armia nie była przygotowana do prowadzenia działań zbrojnych, za co był odpowiedzialny i przerzucić winę na Rosję, co może też być próbą rehabilitacji w oczach polityków zachodnich.
W każdym razie zakupione za setki milionów dolarów systemy nie przydały się Armenii. Natomiast z sekwencji przedstawionych wyżej informacji można pokusić się o sformułowanie najbardziej prawdopodobnej wersji zdarzeń.
Ormianie mogli wystrzelić rakiety w kierunku Azerbejdżanu jako ostrzeżenie - w nadziei, że powstrzymają one zaskakująco szybką i skuteczną ofensywę Azerów. Nie wiadomo, czy rakiety nie sięgnęły wartościowych celów, czy też specjalnie zostały skierowane na te mniej istotne. Warto w każdym razie dodać, że jeżeli prawdą jest, że zostały zestrzelone przez stosunkowo prosty i tani system antyrakietowy, to trzeba by poddać w wątpliwość rosyjskie twierdzenia o nadzwyczajnej skuteczności i zdolności Iskanderów do pokonywania obrony.
Być może Azerowie, widząc determinację Ormian zaprzestali ofensywy i przystąpili do negocjacji pokojowych. Nie było to trudne, bowiem do tego czasu w zasadzie osiągnęli najważniejsze cele wojny. Ormianie, żeby osiągnąć wtedy spodziewany efekt, czyli wycofanie przeciwnika z zajętych terenów, musieliby zaatakować cele wojskowe, których zniszczenie wiązałoby się z dużymi stratami wśród ludności cywilnej. W takiej sytuacji dla Azerów najkorzystniejszym wyjściem było usiąść do stołu rokowań pokojowych i nie mącić radości z prawie pewnego zwycięstwa niepotrzebnymi stratami.
Zagadkowa jest również postawa Rosji w konflikcie. Dopuszczenie do przegranej ścisłego sojusznika, jakim jest Armenia i wpuszczenie na teren uznawany dotychczas za własną strefę wpływów zdeterminowanego i silnego przeciwnika jakim jest Turcja zmieniło układ sił w regionie. Do czego m.in. miały nie dopuścić armeńskie Iskandery. Zastanawia więc, dlaczego ich nie użyto? Czy też nie użyto skutecznie?
Tutaj rację mógł mieć Nikol Paszynian, mówiąc o technice z lat 80tych XX w. Poprzedniczki tych rakiet projektowane były przede wszystkim jako nośniki głowic jądrowych, przeznaczone do niszczenia i eliminacji jednym uderzeniem całych zgrupowań wojska, centrów dowodzenia, lotnisk czy magazynów. Użycie kilkunastu posiadanych przez Ormian rakiet przeciw rozproszonym azerskim siłom nie odmieniłoby losów wojny. Z kolei atak „terrorystyczny” wymierzony głównie w ludność cywilną przy okazji niszczenia celów wojskowych spotkałby się zapewne z ostrą reakcją społeczności międzynarodowej, a jego cień kładłby się również na Federację Rosyjską.
Koniec legendy?
Wszystko to sprawia, że użycie Iskanderów w konflikcie choćby o wysokiej intensywności, podobnym do ostatniej wojny azersko – ormiańskiej staje się problematyczne. Lekka piechota azerska, z czego dużą część stanowiły siły specjalne, zmotywowane i przygotowane do samodzielnych działań w rejonach górskich, była rozśrodkowana i potrafiła przenikać niezauważona w pobliże armeńskich punktów oporu. Nie używano dużych zgrupowań czołgów i transporterów zmechanizowanych. Działania typowe dla lotnictwa wykonywały w dużej mierze drony, używane przez niewielkie, rozproszone pododdziały. Trudno więc było znaleźć wartościowe cele dla rakiet balistycznych.
Iskanderów oczywiście nie można lekceważyć. Wydaje się jednak, że właśnie utraciły dużą część nimbu “najlepszej broni w swojej klasie”. Azerski przykład pokazuje, że nie są one tak groźne, jak niezmiennie przedstawiają je Rosjanie i stanowią przede wszystkim element wojny propagandowej. Zwłaszcza jeśli prawdą jest, że rakiety zostały zestrzelone przez stosunkowo prosty i tani system przeciwrakietowy.
Wydaje się też, że Polska, obok zakupu drogich i nielicznych systemów przeznaczonych do ochrony najważniejszych obiektów wojskowych i cywilnych, powinna inwestować w tańsze, masowo produkowane – najlepiej w kraju, systemy obrony przeciwrakietowej, zdolne poradzić sobie nawet z rosyjskimi superrakietami.
Czytaj też:
USA – Chiny – Rosja
Czytaj też:
"Byłoby lepiej dla Polski, gdyby przegrała wojnę z bolszewikami"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.