Jeśli ktoś poszukuje optymistycznych wieści, to na pewno nie znajdzie ich w artykule opublikowanym na portalu OKO.press. Jak się okazuje, młodzi Amerykanie coraz częściej identyfikują się ze społecznością LGBT.
"Rewolucja z szacunku i empatii"
„Według amerykańskiego badania Gallupa już prawie 16 proc. ankietowanych z pokolenia Z odnajduje się w którejś tożsamości ze spektrum LGBT+” – podaje autorka tekstu, nie ukrywając swojego entuzjazmu.
Redaktorka stara się przekonać czytelników, że dzięki większemu przyzwoleniu społecznemu oraz dostępowi do wiedzy w końcu młodzi ludzie mogą podążać za głosem serca. Jej zdaniem trwa „rewolucja bliskości”, która pozwala wszystkim na swobodne identyfikowanie się poza sztywną binarnością, czyli podziałem na mężczyzn i kobiety (świat heteronormatywny). Zgodnie z lewicową narracją mamy tu do czynienia z pozytywnym trendem „akceptowania alternatywnych tożsamości” oraz upowszechnieniem prawa do nieograniczonego „identyfikowania się w dany sposób”. Przywołane badania ze Stanów Zjednoczonych mają to potwierdzać.
Niestety, pozostając w sferze faktów, można skomentować powyższe wyniki w jeden sposób: promocja koncepcji gender oraz progresywnej edukacji seksualnej doprowadziła do ogromnego wzrostu zaburzeń tożsamości płciowej (dysforii) oraz problemów na tle seksualnym. Wbrew temu, co głoszą postępowcy, nie ma się z czego cieszyć. To jest dramat. Powiem więcej – dramat oczekiwany, bo zgodny z ideologicznymi założeniami. O co chodzi? Już wyjaśniam.
Płeć umocowana w umowie społecznej
W całym tekście przebija się bardzo konkretna wizja świata będąca pokłosiem odgórnie przyjętej metody analizy rzeczywistości. Jak autorka wyjaśnia brak akceptacji dla inności i postawy „fobiczne”?. Jej zdaniem „mianownikiem tych wszystkich zachowań jest uzależnianie wartości i tożsamości osoby od obserwatora, który ma prawo ocenić, czy twoje ciało, uczucia i relacje są zgodne z jego oczekiwaniami”. Jak wskazuje, istnieje „przekonanie, że czyjaś płeć jest umocowana w umowie społecznej, więc mamy prawo wydawać sądy o tożsamości drugiej osoby”. Wobec takich stwierdzeń mój osąd jest jednoznaczny.
W retoryce przedstawicieli neomarksizmu obowiązuje paradygmat, zgodnie z którym możemy postrzegać i opisywać zjawiska wyłącznie w kontekście społecznym, tj. w ujęciu relacji władzy. W świetle teorii Marksa ci, którzy kontrolują środki produkcji (a więc tzw. bazę), tworzą również kulturę (nadbudowa), która niejako zabezpiecza cały system przed upadkiem. Innymi słowy, w klasycznym modelu, który wciąż odświeżają następcy trewirskiego myśliciela, życie społeczne jest tylko konstruktem – czymś umownym, a więc i zmiennym. Jako że tzw. normalność jawi się wyłącznie jako narzędzie opresji ze strony białego patriarchatu, rewolucja musi być ukierunkowana na wyzwolenie jak największej liczby uciśnionych, pogrążonych w tzw. fałszywej świadomości.
Zaktualizowana wersja marksizmu
W zaktualizowanych wersjach marksizmu w zasadzie schemat pozostaje taki sam – zmianie ulegają jedynie etykietki. Nowym proletariatem, który zajął miejsce wyeksploatowanych mas robotniczych, są m.in. kobiety (feminizm), kolorowi (multikulturalizm), imigranci (postkolonializm) czy właśnie przedstawiciele mniejszości seksualnych (LGBT). Idąc tym śladem, nie ma co się dziwić, że współczesna lewica postrzega płeć w kategoriach społeczno-kulturowych, zupełnie abstrahując od biologii. Tak na dobrą sprawę główne przykazanie rewolucji zawiesza jakiekolwiek odwołania do faktów, a tym samym do obiektywnej rzeczywistości, ponieważ – jak podkreśla redaktorka OKO.press – „każdy jest ostatecznym narratorem prawdy o sobie”.
Wspomniana wcześniej krytyka „binarności” i „heteronormatywności”, uznanych za przejawy dominacji kultury białego człowieka (w domyśle: faszyzm), najdobitniej świadczy o tym, że w wyobrażeniu ludzi zarażonych bakterią Karola Marksa fakty nie są czymś obiektywnym, czyli niezależnym od ludzkich osądów. Istnienie dwóch płci nie wynika z genetyki i ewolucji, a zostało nam narzucone. Podobnie to, że zdecydowana większość ludzi jest heteroseksualna, również ma być efektem kulturowej presji. W końcu jak twierdzi guru koncepcji gender Judith Butler, płeć ma charakter performatywny, a więc jest konstruowana w procesie społecznym.
Na marginesie wspomnę, tak aby nie było wątpliwości, że jej światopoglądowym mentorem był Louis Althusser, francuski filozof, jeden z przedstawicieli marksizmu strukturalistycznego i główny ideolog Francuskiej Partii Komunistycznej (do 1976 roku prostalinowskiej). Sama Butler zaś wykłada m.in. na nowojorskiej The New School, w mateczniku amerykańskiego neomarksizmu. Więcej dodawać nie trzeba.
Czytaj też:
Kaczyński o gender i LGBT: Póki my rządzimy, to nam niczego nikt nie narzuciCzytaj też:
Zakaz "terapii konwersyjnej" kryminalizuje nauczanie katolickie
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.