SB na tropie złotego pociągu

SB na tropie złotego pociągu

Dodano: 

Penetracja pozostałych miejsc nie przyniosła – przynajmniej oficjalnie – żadnych rezultatów. Oficerowie służb jeszcze kilka lat mamili swoich przełożonych mirażami ogromnych skarbów, od których wydobycia są o krok, albo piętrzyli trudności. Major Liwski pisał w jednej z notatek, że „teren Wałbrzycha i Gór Sowich jest pod ciągłą obserwacją i systematyczną penetracją ze strony wywiadu radzieckiego, nawet przy użyciu jednostek komandosów. Udokumentowane są próby zawerbowania przez wywiad radziecki informatorów SB”. Major Siorek został całkowicie owładnięty przez poszukiwania. Z tego powodu w 1987 r. został wysłany na resortowe badania psychiatryczne, a potem zwolniony ze służby ze względów zdrowotnych.

Fiasko poszukiwań

Być może ubeckie informacje były też przyczyną bodaj największych po 1989 r. poszukiwań poniemieckich skarbów na Dolnym Śląsku. Podwarszawski przedsiębiorca Władysław Podsibirski miał w latach 70. poznać w Sudetach emerytowanego generała UB. Opowiedział mu on o trzech wagonach kolejowych, które pod koniec wojny przyjechały z Prus Wschodnich i mimo poszukiwań prowadzonych przez Sowietów rozpłynęły się w powietrzu w okolicach Piechowic.

Czytaj też:
Ostatni dzień Hitlera. Upiorny ślub i makabryczne życzenie panny młodej

Zaintrygowany opowieścią Podsibirski rozpoczął własne poszukiwania i trafił na ślad Niemki, która pod koniec lat 40. wyjechała z Ziem Odzyskanych do Boliwii. Od niej otrzymał kontakt do żołnierza Wehrmachtu, który miał posiadać plany kryjówki, a w listopadzie 1944 r. brał udział w akcji ukrycia skarbów. Wtedy do Piechowic miał przyjechać pociąg składający się z 12 wagonów. Było w nich „złoto Wrocławia”, skarby z Prus Wschodnich, a nawet skrzynie z „Bursztynową Komnatą”. Specjalnie wybudowaną bocznicą przy fabryce Dynamit Nobel AG Untersuchstation Werk Petersdorf, w której produkowano torpedy, pociąg miał wjechać do podziemnych zakładów, wykutych pod górą Sobiesz. Akcja musiała być dobrze przygotowana – na końcu składu przymocowana była metalowa płyta, doskonale pasująca do wjazdu do tunelu. Potem wejście zasypano i zamaskowano, a tory rozebrano. Potwierdzeniem istnienia podziemi miały być istniejąca do dziś u podnóża góry wartownia i studzienki systemu odwadniającego.

Tak duże poszukiwania prowadzone przez osobę prywatną stały się możliwe dopiero po 1989 r., jednak Podsibirski potrzebował zgody nadleśnictwa na ich prowadzenie. Obawiał się też, że znalezisko zostanie zgodnie z prawem przejęte przez Skarb Państwa, w którego imieniu zamiast złota dostanie skromne podziękowanie. Rewelacjami o skarbie starał się zainteresować władze, żeby zabezpieczyć swój interes. Chociaż dysponował jedynie odręcznie wykonanym szkicem podziemi, był tak sugestywny (szacował wartość znaleziska na 40 mln dol.), że sprawa stanęła na posiedzeniu Rady Ministrów. Ówczesny minister ochrony środowiska Stanisław Żelichowski zgodził się na poszukiwania, a w maju 1995 r. podpisana została umowa z ministrem finansów przewidująca odstąpienie przedsiębiorcy 10 proc. wartości znalezionych skarbów. Jak dotąd pierwsza i jedyna taka umowa w Polsce.

Sprawą zainteresowały się też służby specjalne. Do informatora Podsibirskiego miał dotrzeć oficer UOP i zmusić go do wydania dokumentów. Mimo tego Podsibirski kontynuuje poszukiwania. Na wiosnę 1998 r. pod Sobieszem pojawia się duża ekipa z eksploratorem poniemieckich podziemi w Górach Sowich dr. Jackiem Wilczurem i archeologiem Jackiem Przeniosło. Sprawą zaczynają się interesować media. Podsibirski podkręca atmosferę, serwując dziennikarzom opowieści o rozległej podziemnej fabryce, i tłumaczy, że zostały już przeprowadzone badania termowizyjne, radarowe, elektrooporowe i magnetometrem protonowym. Na miejsce wjeżdża ciężki sprzęt, używane są materiały wybuchowe. W końcu na zboczu powstaje ogromna dziura, która powoli wypełnia się wodą.

Czesław Kiszczak podczas spotkania z Erchiem Honeckerem

Poszukiwacze niczego nie mogą odnaleźć. Podsibirski tłumaczy, że trafili na betonowy strop nie do przebicia, co ma potwierdzać, że są na właściwym tropie. Ostatecznie ekipa wycofuje się, niczego nie znajdując – przynajmniej oficjalnie. W następnych latach jeszcze kilkakrotnie teren jest odgradzany i prowadzone są tam mniejsze lub większe prace ziemne, ale brak jest doniesień o spektakularnych sukcesach. Podsibirski pisze jeszcze listy do prezydenta USA i kanclerza Niemiec, żeby nie przeszkadzali w pracach. Poszukiwania „złota Wrocławia” doprowadziły go do finansowej i zdrowotnej ruiny. Z zamożnego przedsiębiorcy stał się schorowanym emerytem pozostającym na garnuszku żony.

Sprawa wrocławskiego złota odżywa jeszcze kilkakrotnie. Podczas procesu w sprawie inwigilacji prawicy przez płk. Jana Lesiaka w 2006 r. okazuje się, że w jego słynnej szafie leżą również dokumenty związane z piechowickim złotym pociągiem. UOP miał prowadzić sprawę o kryptonimie T w celu sprawdzenia wiarygodności oferentów, którzy proponowali wskazanie miejsc ukrycia skarbów. To właśnie Lesiak był oficerem UOP, który miał odebrać dokumenty informatorowi Podsibirskiego.

Pociąg widmo

Inni poszukiwacze z rezerwą podchodzą do skarbu ukrytego w podziemnej fabryce pod górą Sobiesz. Zdjęcia lotnicze wykonane w podczerwieni i ultrafiolecie na początku lat 90. nie wskazywały na prowadzenie na jej zboczach jakichkolwiek prac ziemnych w ostatnich kilkudziesięciu latach. Na temat podziemnej fabryki nie było też żadnych relacji pracujących w okolicach Piechowic jeńców wojennych. Historię o „złotym pociągu” Podsibirski prawdopodobnie usłyszał od przyjeżdżającego do jego zakładu zaopatrzeniowca z jeleniogórskiego PKS.

Niewykluczone, że „złoto Wrocławia” czeka gdzieś na swojego odkrywcę. Niewykluczone też, że zostało już dawno odnalezione, a skarby wywiezione czy to przez zagraniczne, czy też polskie służby specjalne, które cały czas trzymały w tej sprawie rękę na pulsie, wrzucając co jakiś czas do mediów mylące informacje o odnalezieniu poniemieckich skarbów. Jednak sprawa ciągle wywołuje emocje. Najlepiej świadczy o tym medialna histeria, która wybuchła po ogłoszeniu w 2015 r., że „złoty pociąg” został odnaleziony na 65. km trasy kolejowej nr 274 niedaleko Wałbrzycha. Mimo poszukiwań prowadzonych na wielką skalę i przy użyciu zaawansowanego technicznie sprzętu pociągu po raz kolejny nie udało się odnaleźć.

Czytaj także