Co poszło nie tak?

Co poszło nie tak?

Dodano: 
Berlin: Protesty przeciw restrykcjom wprowadzonym w związku z koronawirusem
Berlin: Protesty przeciw restrykcjom wprowadzonym w związku z koronawirusem Źródło: PAP/EPA / Omer Messinger
Dzień 500, wpis nr 489 || To już pięćsetny dzień od polskiego pacjenta zero. Szybko zleciało?

Jak się patrzy na pandemiczne wlokące się dni, to było długo, jak na tempo przemiany świata – błyskawicznie. Gdy się zestawi dzisiejsze filary kowidowej rzeczywistości, obecne pewniki z takim np. 2019 rokiem, to widać rewolucyjne zmiany. Głównie w społecznej zgodzie na rzeczy dotychczas poza cywilizacyjną akceptacją.

Rok 2019

Rok 2019 jawi się dziś jak jakiś eden. Wszystko otwarte, wszyscy zdrowi, ktoś tam gdzieś umierał na raka, ale nie było to przedmiotem porannych wiadomości, choć okazało się, że, z punktu widzenia statystyki, to raki powinny być bardziej tematem dnia, niż śmierci kowidowe. Można było wsiąść do taniego samolotu i w trzy godziny zmienić klimat. Gospodarka hulała, sklepy też, rozrywka na każdym rogu, kluby, kina, zawody sportowe. Przedsiębiorcy się bogacili. Dzieci w szkołach czy przedszkolach, zaopiekowane przez system do powrotu rodziców. Lekarze w realu, leczyli. Brzmi jak bajka, c’nie?

Polityka

No i polityka. Żyliśmy, okazało się, w ułudzie wolności i sprawczości. Teraz ogół zamienił swoją i tak niedocenianą i nieeksploatowaną wolność na poczucie bezpieczeństwa. Właśnie – poczucie, bardziej niż samo bezpieczeństwo. Bo wymiana była nierównoważna. Wolność zniknęła jak zdmuchnięta, zaś bezpieczeństwa wcale nie przybyło, wprost przeciwnie. Przez ekrany telewizorów i komputerów pchają się kolejne wersje coraz bardziej śmiertelnego wirusa, mamy samoobsługę w sanitaryzmie, gdzie porządku częściej niż policja pilnują prozelici religii kowidowej poprawności. Rządy robią co chcą, sfera polityczna nie przekłada się na wolę suwerena, żyje swoją dynamiką, wspomagana tylko wewnętrznymi walkami, pożal się Boże, elit. Walkami o władzę pasterza nad owcami, niektórzy mówią, że raczej dostęp wilków do stada, bo gdzież są dzisiejsi pasterze?

Kościół

A propos pasterzy – Kościół. No, tu potężna zmiana. Głównie dotycząca hierarchów. Ci jakby przeszli w priorytetach z życia ku światu przyszłemu, na pozycje doczesności. Odpowiadają karnie na sanitarne sugestie władz, ograniczając dostęp do kościołów i sakramentów. Wierni oddzielają się powoli od kapłanów, co nie jest dobre, głównie dla tych drugich.

Epidemia strachu

Właściwie nie ma obszaru nietkniętego. I to przez co? Przez wirusa, który statystycznie niewiele narozrabiał, zaś epidemię strachu rozniósł po całym świecie. Praca – już całkiem inaczej, szkolnictwo – do góry nogami, służba zdrowia – kompletna klapa. Za tym idą powszechne degradacje zawodów społecznego zaufania: lekarze, policjanci, dziennikarze, nauczyciele. Ale przyzwyczajamy się do tej „nowej nienormalności”. Zapasy adaptacyjne ludzi są niezmierzone, zaś okazali się oni – zwłaszcza Polacy – niezdolni do protestu, nawet wyartykułowania swoich poglądów. Pomaga im w tym cały system medialny, który – i to chyba największe odkrycie – mimo zdawałoby się równościowych technologii doprowadził do cenzury, ba – akceptowanej przez ogół.

Wydaje się to wszystko potwierdzać tezę, że kowidowa pandemia społeczna wydobyła na powierzchnię zjawisk procesy i tak już czające się pod tkanką społeczną. Po prostu wiele rzeczy przyspieszyło, bo inaczej by się gdzieś tam powoli tliły i ewoluowały wraz całością przemian cywilizacyjnych. Teraz dostały kowidowego kopa i wybuchły cywilizacji w rękach jak niezabezpieczony granat. Myślę, że sobie z tym już nie poradzimy, głównie dlatego, że nagle i równolegle dochodzi do dezintegracji podstaw naszej cywilizacji. Wyizolowani społecznie, magnesowani medialnie jednym przekazem jesteśmy niezdolni do znaczącej refleksji. Nawet jeśli mamy podobne poglądy to bez interakcji społecznej na poziomie politycznym i medialnym nie wiemy czy jesteśmy w swych opiniach odszczepieńcami, czy być może większość podziela nasze poglądy.

Jak pies Pawłowa

Ja na początku pandemii, pewnie jak większość, myślałem, że będzie tak: pozamykamy się, kto się zakaził, tego wyleczymy, reszta do roboty, pracować i żyć, nabierać odporności. Wyszło inaczej i… stało się to dla nas normą. Dla lockdownów nie trzeba już wielkich statystyk. Właśnie zamknęli Melbourne na wieść o 16 przypadkach zachorowań. Wpadamy w automatyzm, jak pies Pawłowa: żarówkę zapalają media i leje się z pyska ślina zgody na obostrzenia i lockdowny. Nikt się nie dziwi czemuś, co kiedyś byłoby szczytem obśmiewanej głupoty – że aby pójść do lekarza, trzeba być… zdrowym, bo chorych nie leczą, chyba, że przez telefon.

Przemiana

Wydawało mi się, że tak posiedzimy góra miesiąc (wirus wylęgał się w góra 10 dni, a więc wystarczy by się ujawnił w całości w ciągu miesiąca), potem wróci wszystko do normy. A my, cywilizacja zamknięta na wymuszonych rekolekcjach, przeżyjemy odnowę. Wreszcie się zatrzymamy, spojrzymy wstecz na własne dokonania naszej szarpaniny w bieżączce. Coś zmienimy, nie damy się tak poganiać światu. Odkryjemy autentyczność relacji rodzinnych, priorytetów w balansie między pracą a samorealizacją, zajrzymy we własne dusze, niesłyszane w zgiełku jarmarku codzienności. Poszło na odwrót, nic z tych „noworocznych obietnic” nie wyszło, za to wyszedł z nas cały syf animozji społecznych, etnicznych, wreszcie relacyjnych, nasza „zewnątrzsterowność”, cała mizeria społecznej rzeczywistej sytuacji świata. Rekolekcje zamieniły się w więzienie z coraz mniej akceptowalnymi współwięźniami. Nic nie skorzystaliśmy, za to dowiedzieliśmy się o sobie smutnych prawd. W dodatku głownie wypieranych.

Wydaje się, że już byliśmy od dawna gotowi na tę przemianę. Do takich okopów zmierzał ten świat, co najmniej od końca II Wojny Światowej. Staliśmy się społeczeństwem dobrobytu owiec, zaś pasterze zamienili się w wilki. I… nikomu to nie przeszkadzało. A więc kowid był tylko katalizatorem wolniejszych procesów. Dla większości już tak zaawansowanych, że dzisiaj nie zauważają swej sytuacji, traktując każdy objaw kowidowej nierzeczywistości jako naturalny i akceptowalny.

Co poszło nie tak?

Na pytanie: co poszło nie tak? Odpowiedź jest jedna – wszystko. I tu nie jest winien straszny wirus o śmiertelności sezonowej grypy, bo on tylko zerwał zasłony. W dodatku dla większości nic się nie stało i nic się nie dzieje. Tylko mniejszość, ci o wyostrzonym wzroku, z przekleństwem nonkonformizmu w swoich genach, widzą to i coraz ciszej krzyczą, tak jak kiedyś Laokoon, którego i tak dzisiaj wciągną do morza społecznego ostracyzmu węże medialnej nagonki.

Ale o nonkonformistach w otoczeniu kultury starożytnych będzie zaniedługo, jak wrócę do Herberta. Nadchodzi czas podsumowań. W końcu zbliżają się moje okrągłe urodziny.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także