Pod beznadziejnie nijakim tytułem „Zemsta rewolwerowca” kryje się jeden z ciekawszych filmów roku
– arogancki koktajl westernu, kina blacksploitation i prawie musicalu.
Prawie, bo to nie bohaterowie wykonują tu numery muzyczne, ale historia opowiadana jest długą listą utworów napisanych i wyśpiewanych specjalnie do tego filmu (wśród autorów takie tuzy jak Jay-Z) oraz pięknie w niego wmiksowanych. Jeymes Samuel – reżyser „Zemsty rewolwerowca” – jest zresztą także muzykiem i komponuje opowieść, jakby chciał skrzyżować wizualne i muzyczne szaleństwa Baza Luhrmanna (pamiętacie „Moulin Rouge”?) z ironią Quentina Tarantino.
Źródło: DoRzeczy.pl