Aktywiści Greenpeace angażują się na całym świecie w różne akcje – okupacje kominów fabrycznych, platform wiertniczych, blokowanie statków wielorybniczych – których wspólną cechą jest, jak się zdaje, oczekiwanie męczeństwa. Z jakiegoś powodu to męczeństwo się jednak nie przydarza. Zamiast zatopić platformę wiertniczą razem z aktywistami Greenpeace, czeka się, aż łaskawie ją opuszczą. Zamiast ścinać drzewa z poprzywiązywanymi do nich ekooszołomami (a następnie, wciąż wraz z aktywistami, ścięte wysłać do tartaku), czeka się, aż się łaskawie odwiążą. Zamiast płynąć prosto przed siebie, na pontony i łodzie pełne bohaterskich obrońców przyrody, omija się ich starannie. Ja natomiast jestem absolutnie za tym, żeby w końcu ludzie z Greenpeace i innych podobnych organizacji mogli zostać męczennikami za swoją wiarę.
Nie mam tylko pomysłu, jak można by to zrobić w przypadku historii z trocinami. Możliwe zresztą, że były to trociny, które aktywiści Greenpeace wytrząsnęli ze swoich głów, od tego momentu już całkowicie pustych.
***
Chętnie napisałbym – zgodnie z moją tradycją recenzowania muzeów – o Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej, którego główna siedziba mieści się w zamku Sułkowskich, ale niestety nie mogę. Bo choć na zwiedzenie go przeznaczyłem kilka godzin, moja wycieczka skończyła się już po godzinie. Była to co prawda wycieczka darmowa, jako że w sobotę wstęp był bezpłatny, ale obejmowała zaledwie jedną z wystaw. Pozostałe były zamknięte. Tylko tego dnia. No bo jak lud się skusi na darmowy wstęp, to już nie musi wszystkiego oglądać. Jedną wystawę ma i mu wystarczy. Niech się cieszy, że chociaż ta jedna jest czynna.
Pomijając kwestię tego, czy prawo dopuszcza takie manewry, chciałbym przekazać dyrektorowi, pani Iwonie Purzyckiej, że robienie sobie ze zwiedzających takich żartów może ich skutecznie zniechęcić do powrotu. Mnie zniechęciło. Do powrotu do muzeum, rzecz jasna, a nie do Bielska-Białej, które jest pięknym miastem o częściowo polskiej, a częściowo austro-węgierskiej historii.
***
W tymże pięknym mieście wziąłem udział w debacie, zorganizowanej przez Janusza Buzka (któremu bardzo dziękuję za zaproszenie), w której moimi partnerami byli wicemarszałek Senatu Adam Bielan i wiceminister pracy Stanisław Szwed (poseł właśnie z Bielska-Białej). Dyskusja nosiła tytuł „Polska skręciła w prawo i co dalej?”. Już na początku pozwoliłem sobie zakwestionować tezę zawartą w temacie. Polska wcale w prawo nie skręciła, bo etatystyczne rządy PiS nie są skrętem w prawo, tak jak PiS nie jest partią prawicową w klasycznym rozumieniu. Najwyżej w potocznym.
Moje obrazoburcze tezy wywoływały wielokrotnie żywiołową reakcję widowni. Buczenia, pomruki niezadowolenia, a nawet w którymś momencie okrzyk „Warzecha, skończ już!”. Ta część publiczności była zapewne zachwycona rządami Prawa i Sprawiedliwości. Trzeba jednak przyznać, że na widowni zasiedli ludzie z różnych stron, bo byli tam wolnościowcy, zwolennicy Pawła Kukiza, libertarianie, a nawet wielbiciele austriackiej szkoły ekonomicznej (czyli Fryderyka Hayeka), zrzeszeni w lokalnym klubie, więc od czasu do czasu rozlegały się również oklaski.
W pierwszym rzędzie natomiast siedziała pani, która nie była w stanie powstrzymać głośnych uwag w czasie, gdy zabierałem głos. Bardzo nie podobała jej się moja nieprawomyślna postawa. Już po spotkaniu pani ta podeszła do mnie i oznajmiła, że wielkim sukcesem i wartością obecnych czasów jest, że w dyskusji jest miejsce nawet dla kogoś takiego jak ja. NAWET.
Jeśli twardzi zwolennicy dobrej zmiany za wielki sukces, łaskę i osiągnięcie uważają to, że są w stanie dyskutować NAWET z kimś, kto ośmiela się mieć trochę inne zdanie na temat lubianej przez nich władzy, to zaiste, niskie mają wymagania i oczekiwania.
***
A skoro o etatystycznych rządach PiS mowa – Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa prowadzi prace nad ustawą, której skutkiem byłoby zabicie w Polsce Ubera – firmy, kojarzącej prywatnych, niezawodowych kierowców z pasażerami. Kierowcy Ubera jeżdżą taniej niż taksówkarze między innymi dlatego, że nie muszą posiadać licencji, a przewozami osób zajmują się dorywczo.
Ale tak być, to nie będzie! – jak mawia Ferdek Kiepski. Co to jest, żeby na rynek wchodził jakiś nowy model biznesowy i jeszcze oferował tańsze usługi! Dlatego ministerstwo chce zmusić kierowców Ubera do posiadania licencji. Ministerstwu Zdrowia udało się już prawie załatwić socjalizm na rynku aptek, więc teraz czas na przewozy i resort infrastruktury.
Oczywiście – problem nierównych warunków działania jest. Przypomina to trochę dylemat, dotyczący nielegalnych handlarzy pietruszką czy skarpetami, których usuwaniem z ulic – na ogół przy sprzeciwie widzów – zajmuje się straż miejska. Lecz sprzedawcy, którzy muszą płacić choćby tylko za zajęcie pasa drogowego, ale zwykle także za wiele innych rzeczy, uznają takich przygodnych (a faktycznie nierzadko dobrze zorganizowanych) handlarzy za nieuczciwą konkurencję, bo ci ostatni wszystkich tych kosztów nie ponoszą.
Na tej samej zasadzie taksówkarze, obarczeni licznymi kosztami, których nie ponoszą kierowcy Ubera, uznają ich za konkurentów nieuczciwych. Znamienne jest jednak, jakiej reakcji władzy oczekują i jaką władza proponuje. Otóż taksówkarze wcale nie mówią: „Zdejmijcie z nas obciążenia, zmniejszcie nam koszty, chcemy być jak kierowcy Ubera, a wtedy – dzięki większym umiejętnościom i wiedzy o topografii miast – zmiażdżymy ich!”. Nie, taksówkarze domagają się zamknięcia Ubera albo przynajmniej nałożenia na jego kierowców identycznych obciążeń, jakie oni ponoszą. A władza chętnie na to przystaje. I tak właśnie działa socjalizm: niech wszystkim będzie tak samo trudno zamiast tak samo łatwo.
***
Gazeta.pl, która gdy idzie o poziom, śmiało konkuruje z portalem parówkowym, zareklamowała serię zdjęć, na których jakiś anonim przedstawił polityków obozu rządzącego z wielkimi cielskami i małymi główkami. Nie posądzam redakcji Gazety.pl o tak dramatycznie prymitywną próbę odczłowieczenia akurat tej grupy osób, do której „Wyborczej” daleko, więc w napięciu czekam na dalszy ciąg: Adam Michnik z długim nosem, Dominika Wielowieyska z krótkimi, koślawymi nóżkami, Jacek Żakowski z wielkim zadem, Jarosław Kurski z kusymi, pulchnymi rączkami i wielgachnymi uszami. Pośmiejmy się wspólnie.