Tak jak z poprzednimi wybuchami chorób zakaźnych, COVID-19 wciąż wyskakuje tu i tam. Jeszcze kompletnie nie zniknął.
W USA wyznawcy panikarskiego podejścia do pandemii wedle recepty dr. Antonyego Fuciego wciąż chodzą w maskach. W Waszyngtonie Uber dalej wymaga namordnika. Nowy Jork pozostaje w objęciach sekty kowidniańskiej, podczas gdy reszta kraju w większości jest wolna, a najbardziej już Floryda.
W Europie na razie cisza. Gdy Wielka Brytania odnotowała wzrost zakażeń, większość zareagowała ziewnięciem. W Polsce Ministerstwo Zdrowia prosi o maskowanie się dobrowolne w komunikacji publicznej. Słyszałem, że odpowiedzią jest szyderstwo. Ludzie mają dość.
Ale i w Europie są wyjątki. Włochy wciąż domagają się masek w pociągach, autobusach i tramwajach. Ale nie w samolotach. Zresztą chyba nigdzie już nie trzeba zakrywać ust i nosa latając. Są kłopoty z zamustrowaniem załóg samolotów, ale nie z masywnymi infekcjami.
Jednak ostatnio pandemia powróciła do domu w Chinach aby tam powoli zaniknąć. Najpierw jednak poszalała w niektórych prowincjach i głównych miastach. Na przykład w Szanghaju wprowadzono całkowity lockdown i inne ekstremalne środki. COVID wycofał się, przynajmniej z tego miasta i na razie. Do następnego razu, choć za jakiś czas może to być jakieś inne choróbstwo.