Przyglądam się ze zdziwieniem wszystkim, którzy bredzą (nie znajduję bardziej neutralnego słowa) w obronie nieblokowania wiz Rosjanom, choć przecież u Sikorskiego czy Gronkiewicz-Waltz absolutnie nic już nie powinno zaskakiwać (z wyjątkiem uczciwości).
Każdy normalny człowiek na myśl, że musiałby spakować dorobek swego życia w mały plecak i uciekać w celu ocalenia życia własnego dziecka – truchleje. Dlatego rolą ludzi przyzwoitych jest stać po stronie ludzi skrzywdzonych, a nie tych, którzy również w tym roku, tradycyjnie na Costa Blanca wznoszą toasty za powodzenie Ruskowo Mira, śmiejąc się w twarz i pasożytując na „Gejeuropie”, której tak nienawidzą. Ktokolwiek był w regionie Alicante, wie, że rosyjski jest tam niemal wszechobecny, podobnie zresztą jak na Costa Brava w okolicy Barcelony. Hiszpańskie wybrzeża przeżywają desant Rosjan szukających wypoczynku- o dziwo – poza ich ojczystym pejzażem najwspanialszego, najpiękniejszego „Trzeciego Rzymu” i okolic.
Gdy w tym roku kolejny raz przemierzałam miasta regionu Walencji i Alicante byłam zdumiona, że pomimo wybuchu wojny, zapowiedzianych sankcji, blokady połączeń lotniczych i wiz: Rosjanie jak zawsze używają tu życia, które jednocześnie odbierają innym. Owszem, są bardziej czujni, bo wiedzą, że ich obecność nie wszystkim się podoba. Skoro jednak płacą hojnie jak zawsze to w zamian nie spodziewają się żadnych przykrości, utrudnień czy pretensji ze strony gospodarzy hiszpańskich.
W Altei, jednym z najpiękniejszych miast wybrzeża Morza Śródziemnego, z pewnością bezpieczniejszym i urokliwszym niż francuskie kurorty Lazurowego Wybrzeża, Rosjanie lata temu „obsiedli” Altea Hills, czyli najwyżej położoną część miasta, leżącą na tarasach gór łagodnie opadających do morza.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.