Tak konfrontacyjny (przynajmniej werbalnie) kurs wobec Unii to z pewnością efekt zastosowanego przez Komisję Europejską szantażu związanego z wstrzymaniem wypłaty środków z tytułu Krajowego Planu Odbudowy. Przez wiele miesięcy rząd miał nadzieję, że pieniądze zostaną wkrótce uruchomione, lecz dopiero latem stało się jasne, że Bruksela uruchomi środki jedynie wtedy, gdy w Warszawie zainstalowany zostanie nowy, sprzyjający Berlinowi rząd. W sierpniu Jarosław Kaczyński dał wyraźny sygnał do zmiany podejścia, przekonując w jednym z wywiadów, że jeśli Komisja Europejska nie wypełnia swoich zobowiązań wobec Polski, to i Polska nie ma powodów, by wykonywać swoje zobowiązania wobec Unii Europejskiej. Biorąc pod uwagę tego rodzaju zapewnienia, można byłoby się spodziewać, że coraz bardziej przyciśnięty finansowo do muru rząd będzie za wszelką cenę starał się powstrzymać wszelkie centralistyczne dążenia Berlina. Pomimo sukcesu wyborczego Giorgii Meloni we Włoszech wciąż przecież niezwykle daleko do zbudowania w ramach Unii politycznego frontu, który skutecznie przeciwstawiłby się idei europejskiego państwa federalnego zarysowanego w niemieckiej umowie koalicyjnej. Skoro podporządkowana Berlinowi Komisja Europejska w jawny sposób blokuje Polsce dostęp do należnych jej środków z KPO, grozi wstrzymaniem kolejnych miliardów z funduszu spójności i nie partycypuje niemal w żaden istotny sposób w kosztach utrzymywania ukraińskich uchodźców, to skrajną naiwnością byłoby zakładanie, że uzyskawszy jeszcze większe kompetencje, nie zechce ich wykorzystać przeciwko Polsce. Do czasu przejęcia sterów nad Komisją Europejską przez ugrupowania sprzeciwiające się koncepcji superpaństwa podstawową zasadą w relacjach z Brukselą powinno być blokowanie absolutnie wszystkich mechanizmów i inicjatyw zwiększających zakres kompetencji organów centralnych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.