– To wchodzenie w cywilizację śmierci, gdzie ocenia się wartość ludzkiego życia. Jedno określa się jako warte uratowania, a inne nie – komentuje sprawę Charliego Garda ks. Tomasz Kancelarczyk, twórca Fundacji Małych Stópek, która walczy o życie dzieci nienarodzonych oraz zapewnia kompleksowy program wsparcia dla kobiet w trudnych ciążach.
Duchowny podkreśla, że sytuacje takie jak rodziny Charliego Garda, mogą stać się coraz częstsze i nie można przejść nad nimi do porządku dziennego. – Aborcja, pozwolenie na eutanazję dzieci, to wszystko wiąże się z interesem części społeczeństwa, ale nie tych dzieci. Chodzi o uniknięcie potrzeby opieki nad nimi, nie wychodzenie poza zwykłe obowiązki rodzicielskie, rodzinne, dostosowanie wartości chrześcijańskich, wartości na których powstała Europa i Unia Europejska, do współczesnego stylu życia – tłumaczy ks. Kancelarczyk.
W rzeczy samej, brytyjskie sądy, w trwającej miesiące batalii – w której po jednej stronie stali rodzice, a po drugiej lekarze z londyńskiego szpitala – nie mówiły o wartościach, ale o "najlepszym interesie" dziecka. Wiele osób podnosi jednak pytanie, czy na pewno chodziło o dobro Charliego Garda?
Z ciężkim sercem
W sądowym sporze kolejne instancje sądów stwierdzały, że jakoś życia jaką lekarze mogą zaoferować choremu dziecku jest tak niska, że lepiej będzie dla niego jeśli umrze. Od kilku miesięcy rodzice Charliego starali się o to, aby wbrew tym decyzjom, móc dalej walczyć o zdrowie swojego syna, jednocześnie tocząc walkę prawną i spędzając bezcenne chwile z Charlim. – Zmarnowaliśmy dużo czasu w sądach. Gdyby Charliego wcześniej poddano eksperymentalnej terapii, mógłby teraz być w lepszym stanie – powtarzali rodzice chłopca i walczyli dalej. Do lipca, kiedy na leczenie było już za późno.
Charlie urodził się w sierpniu ubiegłego roku i początkowo wydawał się być zdrowym dzieckiem. Po jednej z pierwszych kontroli lekarskich po urodzeniu, zdiagnozowano jednak u niego nieuleczalną ciężką chorobę mitochondrialną (tzw. zespół MDDS). Choroba niesie za sobą postępująca niewydolność oddechową, przez co człowiek jest w pełni zależy od respiratora, oraz z czasem zanik kolejnych mięśni i uszkodzenie mózgu. W momencie śmierci, 11-miesięczny chłopiec nie słyszał i nie mógł otwierać oczu, miał problemy z przełykaniem i nie był w stanie się poruszać.
Rodzice już od grudnia ubiegłego roku otrzymywali oferty pomocy od lekarzy z różnych części świata. Jednak jak sami przyznawali, leczenie mogło, chociaż nie musiało pomóc. Było ono jednak szansą na utrzymanie ich syna przy życiu, a być może poprawę jego stanu zdrowia. Sądowy spór rozpoczęła się więc, kiedy więc Chris Gard i Connie Yates chcieli dalej walczyć, a lekarze ze szpitala Great Ormond Street Hospital postanowili "zainterweniować". Władze placówki chciały otrzymać od brytyjskiego sądu zgodę na odłączenie dziecka o respiratora, a rodzice nie zgadzali się na jego uśmiercenie.
"W najlepszym interesie Charliego jest pozwolić mu spokojnie odejść, nie zadawać mu więcej bólu i nie kazać mu znosić kolejnych cierpień” – oceniały po kolei brytyjskie sądy, a za nimi Europejski Trybunał Praw Człowieka. W cytowanych przez brytyjskie media wypowiedziach sędziów, przebija się informacja, że decyzja uśmierceniu dziecka podejmowana była "z ciężkim sercem", ale głównym celem miało być zadbanie o dobro dziecka. Współczucie wobec Chrisa Garda i Connie Yates wyrażali tez lekarze i personel szpitala, którzy sami walczyli z rodzicami o prawo do odłączenia chłopca od aparatury podtrzymującej życie. – Sprawa Charliego Garda jest tym bardziej bulwersująca, że w toku procesów sądowych rodzice chłopca zostali całkowicie pozbawieni prawa do jego reprezentowania, a w ich miejsce sąd powołał kuratora – przypomina analityk Ordo Iuris Karina Walinowicz.
Walka o śmierć czy życie?
– Czy na pewno chodziło jednak o dobro dziecka czy interes? Pamiętajmy, że odbieranie życia jest niestety dla wielu instytucji dobrym interesem, jest też sposobem zdejmowania ze społeczeństwa dodatkowego ciężaru jakim jest chora czy niepełnosprawna osoba – podkreśla ks. Kancelarczyk.
Faktycznie bowiem, w momencie kiedy rodzice otrzymali ofertę leczenia chłopca w Stanach Zjednoczonych, szybko pojawiali się ludzie, którzy chcieli wesprzeć ich finansowo. W krótkim czasie udało się zebrać ponad 1,3 miliona funtów, dzięki czemu wyjazd dziecka mógł być zrealizowany, ale nie został. – To się jednak nie wydarzyło, chociaż mieliśmy pieniądze i sztab lekarzy gotowych do udzielenia nam pomocy. Blokują nas przed przeniesieniem Charliego do innego szpitala – relacjonowała w czerwcu Connie Yates. Niedługo później rodzice chłopca poinformowali, że w związku z przeciągającymi się procesami sądowymi, czas na leczenie ich syna już minął i lekarze zgodnie stwierdzili, że na obecnym etapie choroby, nie są w stanie pomóc Charliemu. – To najtrudniejsza decyzję, jaką mogą podjąć rodzice – mówili ze łzami w oczach Chris Garda i Connie Yates, informując o zakończeniu walki o leczenie syna.
Jak jednak podkreśla Karina Walinowicz, w sprawie Charliego Garda równie dużo do powiedzenia co rodzice dziecka, miała wyznaczona przez sąd kurator, która jest – o czym powszechnie wiadomo – brytyjską aktywistką propagującą eutanazję. – To Victoria Butler-Cole przewodnicząca organizacji „Compassionate in Dying” (agn. Współczujący w Umieraniu), powiązanej instytucjonalnie z organizacją Dying in Dignity (ang. Umieranie z Godnością), działającej na rzecz zalegalizowania eutanazji w Wielkiej Brytanii. To właśnie jej słowa były brane pod uwagę oraz traktowane w toku procesu jako wiążące i wyrażające „życzenia” czy oświadczenia małego chłopca, nie jego rodziców. Niewątpliwie doszło w tej sytuacji do potężnego konfliktu interesów, sytuacji która nie powinna mieć miejsca – dodaje Walinowicz.
"Pamiętajmy go jako dziecko, a nie sprawę sądową"
Historia Charliego Gard dała impuls do debaty o etyce i prawie państwa do wkraczania w decyzje rodziców. Chłopiec zmarł na kilka dni przed swoimi pierwszymi urodzinami – dokładnie wczoraj skończyłby rok. Zmarł w hospicjum, ponieważ sąd nie pozwolił – ponownie dla jego dobra – na przeniesienie go do domu. – To sprawa na styku płaszczyzny duchowej i społecznej, dotyczy tego czy jesteśmy w stanie wartościować czyjeś życie, czy chcemy wchodzić w kompetencje Boga, bo przecież nie my dajemy życie. Odnosząc się do słów papieża Jana Pawła II, że „miarą cywilizacji jest jej stosunek do najsłabszych, a szczególnie do nienarodzonych", musimy się zastanowić dokąd dąży nasza cywilizacja – dodaje ks. Kancelarczyk
Jak przypomina brytyjska działaczka Tara Shafer, historia chłopca to jednak przede wszystkim osobisty dramat jego rodziców i bliskich. "Po prostu podziwiam ich odwagę, aby pokochać swoje dziecko, które umiera" – podkreśla Shafer, apelując ramię w ramię z tysiącami ludzi, aby Charliego Garda i jego rodziców wspominać jedynie jako dzielnych i kochających ludzi, a nie tylko jako sądową batalie.
Tymczasem rodzice Charliego zamierzają teraz walczyć o życie innych dzieci, chorych na zespół MDDS i pieniądze zebrane na leczeni ich syna przekazać innym rodzinom zmagającym się z chorobą.
Żegnając się z synem, Chris Gard i Connie Yates podkreślili bowiem, że bezpośrednim powodem śmierci ich syna był czas zmarnowany na walkę w sądach, zamiast na walce o życie Charliego. "Mamusia i tatuś bardzo Cię kochają, Charlie. Zawsze kochaliśmy i zawsze będziemy Cię kochać. I bardzo Cię przepraszamy, że nie mogliśmy Cię uratować. Słodkich snów, Kochanie. Śpij dobrze, nasz śliczny, mały synku" – napisali rodzice Charliego, w swoim ostatnim oświadczeniu dla mediów.
Czytaj też:
Sprawa Charliego Garda. "Były pieniądze i był lekarz gotowy leczyć chłopca, ale sąd się nie zgodził"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.