Pytanie o to, czy w Kościele dominować ma hermeneutyka ciągłości czy zerwania, pozostaje jednym z najistotniejszych pytań w toczących się we współczesnym katolicyzmie debatach. Część głównie liberalnie, ale niekiedy także charyzmatycznie czy ewangelikalnie nastawionych duchownych, teologów czy hierarchów wskazuje, że Sobór Watykański II (a także nauczanie posoborowych papieży) było zerwaniem z wcześniejszym Magisterium Kościoła, swoistą rewolucją, która zmiotła dawny system i zastąpiła go nowym. Inni jednak wskazują, że zarówno sobór, jak i posoborowe nauczanie (w tym Magisterium papieża Franciszka) powinny być zawsze odczytywane w duchu ciągłości z wcześniejszym nauczaniem, uzgadniane z tym, co mówili poprzednicy, i ukazywane w duchu niesprzeczności. W zależności od tego, czy przyjmiemy jedną czy drugą wizję zmiany, otrzymamy obraz albo ostatnich lat życia Kościoła jako nieustannej rewolucji (przerywanej momentami kontrrewolucji), swoistej spóźnionej o 500 lat reformacji, albo… stopniowego rozwoju, który czasem przyspiesza, czasem zostaje wypaczony przez nadgorliwych interpretatorów, ale zawsze i nieodmiennie pozostaje wierny korzeniom. Identyczny spór dotyczy obecnie „Amoris laetitia”. O ile jednak w przypadku jej nieprecyzyjnych (pozostawiam na uboczu pytanie, czy są one nieprecyzyjne celowo czy przypadkowo) zapisów możliwe są obie interpretacje dokumentu (zarówno w duchu ciągłości, jak i zerwania), a także rozmaite ich stopnie pośrednie, o tyle o wiele trudniej jest zastosować takie myślenie w odniesieniu do innej wypowiedzi papieskiej poświęconej karze śmierci.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.