"Idea ma się tak do ideologii jak komórka zdrowa do komórki rakowej. Mnóstwo ideologii zaczynało jako dobre idee, które się wynaturzyły, zmutowały i zezłośliwiły. Dzieje się tak zarówno z ideami prawicowymi, jak i z tymi lewicowymi […]. Tak stało się z socjalizmem, który zmutował w komunizm, tak jest z wieloma współczesnymi ideami, choćby woke. Ta ostatnia jest oparta na słusznym przekonaniu, że należy być czujnym na przejawy nietolerancji, dyskryminacji i przemocy. Idea woke głosi więc potrzebę wrażliwości. Mutuje jednak coraz częściej w ideologię woke, która jest przewrażliwiona i inkwizycyjna: ideologię skłonną dostrzegać w każdym, nawet niewinnym zachowaniu zło, które trzeba bezwzględnie zwalczać […]. W ten sposób ideologia ostatecznie przekształca się w przeciwieństwo idei. Zamienia się w to, co chce zwalczać – w agresję, dyskryminację i przemoc” – napisał prof. Marcin Matczak w swojej książce „Kraj, w którym umrę”. Niech nikogo nie zmyli ten cytat – prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego nie stał się nagle zwolennikiem PiS i kojarzonego z nim nurtu prawicowo-konserwatywnego; krytykuje „populistów”, polityków odwołujących się rzekomo do faszyzmu, zarzuca środowisku Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry niszczenie porządku prawnego. Warto też przypomnieć, że – w ramach sprzeciwu wobec władzy – Matczak nie zjawił się na uroczystości wręczenia nominacji profesorskiej, którą przyznał mu prezydent Andrzej Duda. Jest więc jednym z ostatnich, którego można by posądzać o sympatię do polskiej prawicy.
Jednak prawnik dostrzega coś, co umyka wielu, także konserwatystom – rewolucyjna lewica, która dziś prawdopodobnie będzie tworzyć w Polsce nowy rząd, jest groźna, bo idzie po dzieci.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.