Wejście policji do Pałacu Prezydenckiego w celu zatrzymania Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego było nie tylko wydarzeniem bez precedensu w historii III RP. Było także zerwaniem ostatnich nieformalnych bezpieczników wbudowanych w nasz system polityczny. Te bezpieczniki mogły się nie podobać, bo oznaczały, że kolejne ekipy nie przekraczają wobec poprzedników pewnej granicy. Te granice zostały już bardzo mocno naciągnięte przez poprzednią władzę, jednak wkroczenie policji do siedziby głowy państwa – choć wciąż podczas nieobecności prezydenta, najpewniej w celu uniknięcia bezpośredniej konfrontacji funkcjonariuszy z Andrzejem Dudą – jest symbolicznym końcem systemu niepisanych zabezpieczeń. A zatem zdarzyć się już teraz może absolutnie wszystko.
Dzisiaj to prezydent jest w defensywie, a jego decyzja o wszczęciu postępowania ułaskawieniowego w sprawie osadzonych w zakładach karnych polityków tylko to podkreśla. Niewykluczone zresztą, że w związku z nią czekają nas kolejne odsłony sporu – tym razem o wygaszenie mandatów obu posłów.
(Nawiasem mówiąc, trzeba tu przypomnieć zapewnienia koalicji o tym, że policja nie będzie już wykorzystywana do realizacji politycznych zleceń. Relacje pracowników Kancelarii Prezydenta z zatrzymania obu panów wskazują, że funkcjonariusze wykonywali powierzone im zadanie z nadzwyczajną gorliwością. Policja, od dawna mocno upolityczniona i tracąca na potęgę swój autorytet, zawsze chce się przypodobać aktualnej władzy).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.