Spieszę jednak donieść, że moje poglądy na temat obrony życia są jak najbardziej nowoczesne. W średniowieczu spierano się, i to ostro, o moment animacji (czyli wejścia duszy w ciało). Św. Tomasz był zwolennikiem animacji opóźnionej (dokonującej się później niż poczęcie), podobnie zresztą jak bardzo wielu ówczesnych mistrzów duchowych i nauczycieli by wymienić tylko św. Bonawenturę. Nie oznacza to, że godzili się oni na aborcję, ta bowiem była potępiana od pierwszych Synodów i Soborów Kościoła, ale że prowadzili taką debatę.
Odkrycia współczesnej genetyki i embriologii (których św. Tomasz nie znał) sprawiły, że nie da się obronić tezy (podzielanej w ogromnym stopniu przez średniowiecznych łacinników) o animacji opóźnionej. To, co wiemy o rozwoju prenatalnym sprawia, że mamy pewność, że animacja następuje w momencie poczęcia. A pewność tą wzmacnia jeszcze – w przypadku ludzi wierzących – kalendarz liturgiczny, w którym pamiątką Wcielenia Syna Bożego jest Uroczystość Zwiastowania, a nie Bożego Narodzenia.
Swoją drogą ciekawe, że Ojcowie Wschodni św. Bazyli Wielki, św. Grzegorz z Nyssy czy św. Maksym Wyznawca (to oczywiście jeszcze okres przed średniowieczem) zdają się jasno wskazywać na animację bezpośrednią. Dlaczego? Bo ich myślenie w tej sprawie zakorzenione jest w Biblii, i pomija ówczesny stan wiedzy medycznej, ojcowie i doktorzy łacińscy zaś starali się dotrzymywać jej kroku, i to sprawiło, że rozminęli się w kwestii animacji z... prawdą. Mnie zresztą ich teologia jest bardzo bliska, nie tylko w sprawie animacji, ale także w wielu innych.
Na przyszłość więc prosiłbym o... korektę „obelg”, jakie są na mnie rzucane, tak by odpowiadały one stanowi faktycznemu, a nie były tylko projekcją fobii zwolenników aborcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.