Informacje, które przekazuję z USA jako zagraniczny korespondent, są ogólnodostępne. Nie należą do teorii spiskowych, nie są wygrzebane z samego dna sieci. Jednak na tle tego, co podają inni korespondenci, wyglądam dziwnie – opowiadam o jakiejś innej Ameryce niż oni.
Pierwszym błędem, który popełniają redakcje, jest umieszczanie korespondenta w Waszyngtonie. Im się pewnie wydaje, że to będzie najbliżej ośrodków władzy, czyli informacje będą najpewniejsze i świeże. Błąd kolosalny. Kto mieszka w Ameryce, ten wie, że Waszyngton ma niewiele wspólnego z resztą kraju. Waszyngton jest jak akwarium, reszta Ameryki jak ocean. W oceanie woda jest świeża, a w akwarium rybki pływają we własnym moczu, oddychają wodą z własnym moczem, piją tę wodę i w niej śpią. Korespondent umieszczony w Waszyngtonie rozleniwia się – jemu się wydaje, że ponieważ jest blisko władzy, to wie wszystko, co trzeba, wie poprawnie, zna prawdę i nie musi szukać nigdzie dalej. Oni nawet nie sprawdzają faktów podstawowych dostępnych choćby w głupiej Wikipedii.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.