KAROL GAC: Jest pan pierwszym politykiem po 1989 r., który otrzymał azyl polityczny w innym państwie. Dlaczego zdecydował się pan na taki ruch i poprosił Budapeszt o pomoc?
MARCIN ROMANOWSKI: Powodów jest wiele i na pewno nie była to dla mnie łatwa decyzja. Zapewne prościej byłoby robić to, co do tej pory, czyli pozwalać na bezprawie w stosunku do mnie, zgłaszać się do nielegalnie przejętej prokuratury, dać się zamknąć w areszcie, ale myślę, że nie o to chodzi. Nie po to zostałem politykiem, by pozwalać na bezprawie. Azyl, który przyznała mi Republika Węgierska, jest czerwoną kartką pokazaną reżimowi Donalda Tuska przez europejskie państwo. To jasny sygnał do wspólnoty międzynarodowej, że w Polsce źle się dzieje.
Myślę, że czytelnicy „Do Rzeczy” doskonale wiedzą, co ma miejsce od roku. Przypomnę też, że w moim przypadku doszło do bezprawnego pozbawienia wolności w lipcu, co jest przestępstwem. Tego dokonali Adam Bodnar, podający się za prokuratora krajowego Dariusz Korneluk czy prokuratorzy, którzy cały czas próbują stawiać mi kolejne zarzuty. Do tego mieliśmy fałszowanie dowodów, nielegalne podsłuchiwanie czy grożenie mojemu adwokatowi. Przecież to są standardy białoruskie. Ten ciąg bezprawia skłonił mnie do oceny, że nie ma co liczyć na uczciwe postępowanie w Polsce.
Wydarzenia, o których pan wspomniał, miały miejsce przez ostatnie miesiące. Kiedy pan uznał, że dłużej nie ma to sensu i trzeba wystąpić o azyl polityczny?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.