Dane mu było życie pisarsko owocne, choć niespełnione. W istocie bowiem żadna z jego książek powstałych na emigracji, pisanych we Francji, w Niemczech, Izraelu i Stanach Zjednoczonych, nie spełniła oczekiwań – przyznajmy, nadmiernie rozbudzonych. Z dzisiejszego punktu widzenia za najciekawszą z nich uznać należy wydanych w 1966 r. u Jerzego Giedroycia „Pięknych dwudziestoletnich”, wspomnienia niekoniecznie zgodne z fak- tami, za to pełne czegoś, co sam pisarz nazywał prawdziwym zmyśleniem.
Agnieszka Osiecka, której Hłasko był wielką, nieszczęśliwą miłością, po latach napisała o nim wiersz: „Konieczny”. Znalazły się w nim te słowa:
Niekiedy wilkiem się przezywał.
Lecz wilkiem nie był. Raczej chciał być. Gdy cały naród raźnie śpiewał,
Wolał zawyć.
Dzisiaj, niemal w przededniu ukazania się jego młodzieńczej powieści zatytułowanej, nomen omen, „Wilk” (choć tytuł został przez wydawcę wybrany z kilku możliwości), zastanowić się można nad sensem wiersza Osieckiej. I zwątpić... Naprawdę bowiem, gdy Polska raźnie śpiewała w takt wybijany przez stalinowskich namiestników, śpiewał i autor „Sonaty marymonckiej”. Trudno mieć zresztą o to do niego pretensje; był nieprzyzwoicie wręcz młody. Jednak kiedy w istocie „zawył”? Gdy nastała „odwilż” 1956 r. Wyli i inni, ba, wyli wszyscy, tyle że nie mieli Hłaskowego talentu, no i – w zdecydowanej większości – byli tak umoczeni w stalinizm, że wiarygodność ich była żadna (vide: Ważyk, Andrzejewski, Kazimierz Brandys). (…)