Były prezydent Komorowski nie daje o sobie zapomnieć. Opowiada kolejnym zaprzyjaźnionym mediom o tym, jak strasznie go obrażano, jak wygwizdywano, jak wyśmiewano w internecie (tu przynajmniej prosiłoby się o jakieś podziękowania za starania ABW, która potrafiła szydercy wjechać na chatę o szóstej rano – niewiele to Komorowskiemu pomogło, ale przecież się starali). Nawet czytając tylko suchy zapis kolejnych rozmów, zapewne na dodatek autoryzowanych, widzi się, jak byłemu prezydentowi okulary zachodzą mgłą wzruszenia, gdy słyszy porównanie z Narutowiczem, względnie, nie słysząc go, sam się z zamordowanym pierwszym prezydentem II RP porównuje. Och, ta bezprecedensowa brutalność! Och, ta zorganizowane kampania nienawiści, nie przypadkowa, o, bynajmniej nie przypadkowa ani nie spontaniczna! Ach, jakie obelżywe te transparenty, jakie nienawistne te okrzyki! I to wszystko za wolność i demokrację! „Wybili, panie, za wolność wybili!!”
Dosłownie, policzki mi płoną, że to zaklęśnięte ego, rozdymające do rangi męczeństwa przykrości nieodłącznie związane z uprawianiem polityki i po wszystkim, co raczyło spieprzyć, rozczulające się nad sobą w poczuciu niezasłużonej krzywdy, było przez pięć lat prezydentem mojego kraju.
Komorowski w swym masochizmie nie jest sam. Wczorajsza „Gazeta Wyborcza” opublikowała reportażyk w mniemaniu redakcji zapewne budujący kult drugiego Narutowicza, zamordowanego przez ciemne, niewdzięczne społeczeństwo wyborczą kartką. Rzecz dotyczyła pewnego sanktuarium, skąd od lat wyruszają pielgrzymki. Na początku roku w owym sanktuarium pojawili się oficjele i ustawili kamień, upamiętniający dawne, zamierzchłe związki ze świętym miejscem Bronisława Komorowskiego. Kamień od początku się wiernym nie podobał, notorycznie zakrywali go jakimiś płachtami, szmatami, zostawiali proboszczowi kartki „proszę to stąd zabrać”, ktoś nawet oblał go farbą. W końcu więc proboszcz kazał kamień zabrać, zezwałować na razie na prywatnej działce, i teraz zastanawia się, co z tym wątpliwym prezentem zrobić dalej.
I tu dochodzimy do pointy. Czujne oko pracownika „Gazety Wyborczej” wypatrzyło bowiem, że na terenie tegoż samego sanktuarium znajduje się tablica upamiętniająca śp. Marię i Lecha Kaczyńskich oraz inne ofiary Tragedii Smoleńskiej. I co, pyta „Wyborcza”, przeciwko temu ludzie nie protestują? „No jakoś nie”, odpowiada proboszcz. Tadam!
Rzadki wypadek, że tekst z „wyborczej” praktycznie bez żadnej zmiany mógłby być zamieszczony równie dobrze w „Gazecie Polskiej”. Ale tam przynajmniej byłoby wiadomo, dlaczego redakcja podkreśla niechęć, jaką były prezydent PO budzi w narodzie. „Wyborcza” zakłada chyba, że okazywana Komorowskiemu przez Polaków niechęć dowodzi, iż był prezydentem dobrym. A może chodzi jej o sprowokowanie swoich salonowych kapelanów do urządzenia kolejnej mszy ku czci „drugiego Narutowicza” połączonej z publicznymi przeprosinami za złe głosowanie?
Z inne beczki, ale podobnej. Tomasz Lis, którego zachowanie coraz bardziej przypomina konwulsje i plugawe wrzaski ofiary opętania skrapianej przez egzorcystę wodą święconą, ujawnił światu męczeństwo czołowego „cyngla” tefałenowskich „Faktów” Jakuba Sobieniowskiego. Wzajemna sympatia obu panów nie może dziwić, podobna skala talentów, podobny poziom zawodowej etyki i identycznie bezbrzeżne oddanie propagandowej służbie pomagdalenkowej władzy – ale po doświadczeniu Wojewódzkiego, którego dokładnie w taki sam sposób ogłosił męczennikiem Jarosław Kuźniar, przyczyniając się do jego kompromitacji, trudno motywacje Lisa zrozumieć.
Wojewódzki, przypomnę, miał zostać zaatakowany przez zamaskowanego prawicowego faszystę, który z okrzykiem „Niech żyje Polska” czy zgoła „PiS!” oblał go żrącą substancją. Potem się okazało, że – delikatnie mówiąc – opisał tylko Kuźniarowi swoje fantazje (pytanie, dlaczego Kubuś fantazjuje o rosłym i brutalnym Wszechpolaku odkładam na bok, bo jestem komentatorem politycznym i takie sprawy mnie nie interesują). Załóżmy nawet, że Sobieniowski naprawdę dostał jakieś pogróżki, i że naprawdę są to, w sensie procesowym, groźby karalne, a nie zwykły hejt-mail (prezenterzy „Dziennika Telewizyjnego” w latach osiemdziesiątych podobno takie dostawali, a trudno mi sobie wyobrazić, kto by bardziej Sobieniowskiego nadawał się wskrzeszenia tamtej tradycji) to jaki jest sens epatowania tym faktem?
Zwłaszcza przez osobnika, który kilka dni wcześniej popisał się publicznym znieważeniem Jerzego Jachowicza przez nazwanie go byłym lektorem KW PZPR i „PZPR-owsko PiS-owską niepokorną mendą”? Jerzy Jachowicz, nestor dziennikarstwa śledczego, nigdy oczywiście nie należał do PZPR, był działaczem opozycji i stracił żonę w podpalonym przez esbeków mieszkaniu, ale Lis, modelowe „resortowe dziecko” układu trzymającego III RP, jako się rzekło, miota się rozpaczliwie, im bardziej rozpaczliwie, im bardziej sondaże prognozują zmianę władzy. A miotając się, odsłania brzydką prawdę o sobie, kiedyś tak skutecznie skrywaną pod powierzchownością ulizanego fryzjerczyka.
Inna sprawa, że sięgnięcie przez Lisa po otwarte kłamstwo też mieści się w normie. W ubiegłym tygodniu Henryk Wujec ogłosił, że Piotr Duda był za młodu w ZOMO (w przeciwieństwie do Lisa, potem przynajmniej przeprosił), Katarzyna Kolenda Zaleska zaś ogłosiła, że Paweł Kowal i Elżbieta Jakubiak ubiegali się o miejsce na listach PO i gdy wszyscy zainteresowani zaprzeczyli nie przeprosiła, twierdząc, że „ma swoje źródła”. Kłamstwo wrzucane w medialny szum, nawet bezczelne, staje się ostatnią bronią formacji, która żadnych innych argumentów już nie posiada. Kłamstwem wyjątkowo bezczelnym była grzana w telewizjach przez kilka dni „afera rękowa”. Na filmie z Westerplatte widać wyraźnie, jak premier Kopacz ignoruje obecność prezydenta, ten rozgląda się chwilę i odchodzi – ale fakty bynajmniej nie przeszkodziły w rozpętaniu wściekłego hejtu przeciwko Andrzejowi Dudzie, na czele z godną Lisa internetową szarżą niejakiego Jacka Poniedziałka, z zawodu aktora, bardziej znanego jako homoseksualista i autor wstrząsająco szczerej samoprezentacji „jestem trochę kurwą” (przesadna skromność, panie Jacku!).
Cóż, powtórka w gówniarskiego odmawiania śp. Lechowi Kaczyńskiemu samolotu i krzesła przez Tuska. Zważywszy, że Tusk był jedynym przywódcą europejskim, jeśli nie światowym, który nie wystosował do nowo wybranego prezydenta Polski zwyczajowej depeszy gratulacyjnej, nie ma dziś chyba nikt wątpliwości, kto w tamtych czasach był faktycznym inspiratorem i winowajcą tych kompromitujących Polaków wojenek.
A jeśli ktoś je ma, to niech sobie przypomni, jak tenże sam Donald Tusk rozesłał do światowych mediów mejl ze skargą, że on, prezydent zjednoczonej Europy, nie został należycie zaproszony na zaprzysiężenie prezydenta Dudy i w związku z tą zniewagą nie przyjedzie. Oczywiście Tusk także kłamał, został zaproszony w sposób zgodny z protokołem i przez tych, do których to należało (czyli marszałka Sejmu, zresztą jego partyjną koleżankę). Ale znowu mamy wspólny mianownik: męczeństwo.
Były prezydent stroi zbolałe miny, że go gdzieś tam ktoś w internecie nazywał „komoruskim”, urzędująca premier usiłuje wziąć społeczeństwo na litość, że prezydent nie chce się z nią spotkać, a ona biedna cipcia co może, tylko rozdzierająco apelować, i że jej nie podają ręki, i że Kaczyński się do niej nie chce uśmiechać, przewodniczący Rady Europejskiej odstawia taki sam żałosny spektakl wobec Zachodu. A w ślad za nimi cały pijar rządzącej partii i salonów nastawia się na jojczenie, jak bardzo ten ciemny, katolicki naród nienawidzi swoich światłych elit i ich siły przewodniej – partii „europejskich standardów wolności”.
Pewnie po to ten transfer Napieralskiego i Dorna (zwłaszcza Dorna, który w luzackim stylu oznajmia światu – ja się nie prosiłem, zapisać się do nich nie zapiszę, ale obiecali słuchać moich wskazań programowych, no to niech im będzie), pewnie stąd wcześniej w PO Giertych i Kamieński. Żeby dać asumpt do memów, kpin i szydery, którymi będzie władza epatować swych wyborców: patrzcie, jacy podli, nie lubią nas! Nikt nas tutaj nie lubi, poza wami, „ludźmi rozumnymi i na pewnym poziomie”! Świetny patent na wygranie wyborów, pod warunkiem, że głosowaliby w nich tylko czytelnicy „Wyborczej” i „Polityki” oraz widzowie „Szkła kontaktowego”.