Bitwa Warszawska, czyli "zwycięstwo polskiego agresora"
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Bitwa Warszawska, czyli "zwycięstwo polskiego agresora"

Dodano: 
Polska piechota maszeruje na front, przed bitwą warszawską
Polska piechota maszeruje na front, przed bitwą warszawską Źródło: Wikimedia Commons
JAK NAS PISZĄ NA WSCHODZIE | Efektem „Cudu nad Wisłą” była okupacja Litwy i Ukrainy. Polacy, wspominając 1920 rok, marzą o podboju Moskwy – tak w skrócie rosyjskie media komentowały defiladę z okazji Święta Wojska Polskiego.

Michaił Szejnkman z państwowej agencji informacyjnej RIA Nowosti przyznał w swoim artykule, że w tym roku Polacy ze szczególnym rozmachem świętowali rocznicę zwycięstwa nad bolszewikami. Ironizował jednak, że podczas defilady zaprezentowało się nie tyle wojsko polskie, co kontyngent NATO-wski, bowiem ulicami Warszawy maszerowali Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Chorwaci, Rumuni, prezentując zachodni sprzęt. Rosyjski dziennikarz opisał paradę w tak zmanipulowany sposób, jakby Polacy w ogóle w niej nie uczestniczyli. „Żeby pokazać swoją świetność, trzeba się pokazać ze „starszym bratem”” – pisze Szejnkman. Odnotowuje przy tym, że ostatnia taka defilada miała miejsce jeszcze w socjalistycznej PRL, i wówczas też Polacy maszerowali ramię w ramię z „sojusznikiem”, w imię „braterstwa broni”. Czym więc jego zdaniem defilada z 1966 r. różni się od tej z 2018? Tym mianowicie, że w 52 lata temu to było „prawdziwe” braterstwo broni, gdyż wówczas sojusznikiem byli „bracia Słowianie”, dziś traktowani jako wrogowie… Oczywiście rosyjski dziennikarz nie tłumaczy swoim czytelnikom zasadniczej różnicy pomiędzy przymusowym „braterstwem broni” z ZSRS, a dobrowolnym sojuszem w ramach NATO.

„Polacy marzą o podboju Moskwy”

Szejnkman dziwi się, że aż z takim rozmachem Polacy postanowili świętować rocznicę Bitwy Warszawskiej: „Prezydent i premier na trybunie honorowej. Defilada wzdłuż Wisły. Z takim rozmachem. A przecież to nie jest ani święto niepodległości, ani żadna okrągła rocznica. Chciałoby się zapytać: z jakiej racji?” – na to retoryczne pytanie rosyjski dziennikarz sam sobie odpowiada: „Oni są przecież przekonani, że Rosja tylko o tym, marzy, żeby zmieść ich z powierzchni ziemi. I dlatego w odpowiedzi pokazują nam dostojnie wyglądające kolumny wojska”. Szejnkman pisze dalej w tym samym, ironicznym stylu: „A tak w ogóle to wykazali się skromnością. Nie pokazali nam całej swojej siły. A przecież dysponują jeszcze jedną armią – armią urzędników, uzbrojonych w długopisy, którymi podpisują kolejne decyzje o niszczeniu pomników żołnierzy sowieckich (…) To najbardziej efektywna jednostka. Mszczą się na przeciwniku za wyzwolenie ich kraju, na całym froncie. Niszczą pamięć na prawo i na lewo”. Dziennikarz kpi, że jeśli nad Wisłą powstanie – zgodnie z propozycją Warszawy – amerykańska baza za polskie pieniądze, to w kolejnych defiladach udział polskiego wojska okaże się zbędny – wystarczą oddziały sojuszników… „Może w ogóle, w ramach powrotu do wielopokoleniowej tradycji, Polacy powinni odtworzyć szlachtę z epoki I Rzeczpospolitej?” – pisze z przekąsem. Stwierdza, że od tamtych czasów polska myśl strategiczna nie zrezygnowała z podboju Kremla. „Do dziś Polacy tęskną za Maryną Mniszech i Dymitrem Samozwańcem. A już za Susaninem nie bardzo (Iwan Susanin – chłop rosyjski, który w okresie Wielkiej Smuty miał doprowadzić Polaków i Litwinów do ukrywającego się przed nimi cara. Zamiast wykonać zadanie najeźdźców, zaprowadził ich w błotnisty las – red.). I to zrozumiałe. Patrząc na to, w jakim błocie znalazł się ich kraj, Polakom wystarczy swoich własnych Susaninów” – konkluduje dziennikarz.

„Ukraina pod polskim butem”

„Wspominając Cud nad Wisłą, Polacy świętują okupację Ukrainy, Litwy i Białorusi” – można przeczytać na portalu Rytm Eurazji, promującego ideę unii eurazjatyckiej. Anonimowy autor (nie podpisał się pod tekstem), przytacza słowa biskupa polowego Wojska Polskiego Józefa Guzdka, który podczas obchodów 15 sierpnia stwierdził, że „polski żołnierz obronił ojczyznę i całą Europę przed nawałą bolszewicką”. Zdaniem rosyjskiego dziennikarza bp. Guzdek „przemilczał to, co oznaczało zwycięstwo Polaków dla narodów Imperium Rosyjskiego”. A co mianowicie oznaczało? „Wycofanie się Armii Czerwonej spod Warszawy pozwoliło Polakom znów zająć Zachodnią Białoruś, Zachodnią Ukrainę i Litwę”. To stały element rosyjskiej interpretacji wydarzeń z 1920 r. Według tej wizji dziejów, to Polska zaatakowała Rosję Sowiecką, a nie odwrotnie, zajmując w ramach wyprawy kijowskiej sporą część Ukrainy i Białorusi, które przed wojną polsko-bolszewicką, przed rewolucją 1917 r. należały do Imperium Rosyjskiego. W tej narracji jest jedna poważna luka – otóż wiadomo, że ziemie te najpierw należały do Rzeczpospolitej, a Rosja przejęła je w rezultacie rozbiorów… Nawet jednak gdyby przyjąć ten absurdalny punkt widzenia, że Warszawie nie należały się wówczas ziemie na wschód od rzeki Bug, pojawia się jeszcze jedna nieścisłość… Otóż rosyjski dziennikarz nie wspomina, że alternatywą dla polskiej zwierzchności była sowiecka okupacja, delikatnie pisząc: o wiele bardziej brutalna niż dominacja Warszawy… Autor artykułu, żeby uzasadnić swoją tezę, pisze o burzeni cerkwi w II Rzeczpospolitej, o prześladowaniu prawosławnej ludności, całkowicie pomijając o wiele bardziej okrutne represje, do jakich w tym samym czasie dochodziło na sowieckiej Ukrainie i sowieckiej Białorusi.

„Polska historiografia, aby zawyżyć zasługi wojska polskiego w oczach rusofobicznej elity, umieściła Bitwę Warszawską na liście 18 najważniejszych bitew w dziejach świata. To oczywiste kłamstwo. (…) W czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej na terenie ZSRS zostało stoczonych wiele ważniejszych bitew” – autor artykułu kłamie, by pomniejszyć rozmiary polskiego zwycięstwa. To nie polscy historycy, tylko brytyjski dyplomata lord Edgard Vincent d`Abernon nazwał Bitwę Warszawską 18. Najważniejszą bitwą w dziejach świata. „Cud nad Wisłą dlatego został nazwany cudem, że zwycięstwo Polaków było dziełem ślepego przypadku” – pisze dziennikarz portalu Rytm Eurazji. – „W świętowaniu rocznicy Cudu nad Wisłą wzięli udział dyplomaci państw NATO, w tym USA. Oni właśnie dlatego wspierają w Warszawie duch polskiego rewanżyzmu, że chcieliby powtórzenia „cudu nad Wisłą” oraz rozgromienia Rosji w nowej wojnie”.

Z kolei portal Rambler.ru zauważa, że w porównaniu z zeszłoroczną defiladą, podczas tegorocznej prawie nie było widać ukraińskich żołnierzy. Autor artykułu tłumaczy ten fakt ochłodzeniem relacji na linii Kijów-Warszawa. I przypomina przy tym, że zwycięstwo w wojnie z bolszewikami było wspólnym dziełem Polaków i wojsk Ukraińskiej Republiki Ludowej z Semenem Petlurą na czele. Dziennikarz przypomina jednocześnie, że ówczesny sojusz polsko-ukraiński nie był sojuszem równoprawnym, a Petlura ustąpił silniejszym Polakom Galicję i Wołyń. O tym niezwykle istotnym wątku w Polsce często się zapomina. Chęć oddania Zachodniej Ukrainy Warszawie kompromituje do dziś Petlurę w oczach ukraińskich nacjonalistów, stąd też nic dziwnego, że – wbrew polskim argumentom – wolą oni czcić pamięć Bandery i Szuchewycza, którzy z tych terenów rezygnować nie zamierzali…

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także