W ostatnich dniach mąż szeptał, że umiera, i robił znak krzyża” – mówiła żona Czesława Kiszczaka, Maria, „Super Expressowi”. I dodawała, że krwawy generał chciał zaprosić do domu księdza, by ten wyspowiadał go i udzielił mu ostatniego namaszczenia. „Odkładałam to, bo nie sądziłam, że śmierć będzie tak blisko... Nie zdążyłam” – dodała. A jeśli uznać jej słowa za prawdziwe, a nie jedynie za próbę pośmiertnego budowania mitologii Kiszczaka, to trzeba powiedzieć, że dołączył on do długiej listy nawróconych komunistów, którzy przed śmiercią albo zdecydowanie wcześniej wyrzekali się błędów i powracali do jedności z Kościołem (lub Cerkwią prawosławną). W ostatnich latach (znowu jeśli wierzyć doniesieniom gazet) mieli to zrobić Wojciech Jaruzelski i Józef Oleksy, którzy mieli przed śmiercią się wyspowiadać, a ten ostatni udzielił nawet wstrząsającego wywiadu Robertowi Mazurkowi, w którym jasno podkreślał, że błędem było nie tylko odejście od Boga, lecz także brak wychowania religijnego własnych dzieci.
Obaj politycy zostali więc pochowani po katolicku (tak jak wielu innych komunistów), co nie stało się udziałem Czesława Kiszczaka, który ostatecznie – jak można się nieoficjalnie dowiedzieć – po rozpaczliwych próbach znalezienia księdza lub wyznania, które chciałoby go pochować, spoczął na cmentarzu prawosławnym w asyście wschodniego duchownego. A wszystko dlatego, że żona nie zdążyła wezwać księdza. Gdyby było inaczej, bez przesadnej celebry, prywatny ryt pogrzebowy mógłby sprawować każdy ksiądz katolicki. Taki pogrzeb miał przecież gen. Zenon Płatek, a prowadził go – o czym często nie chce się pamiętać – ks. Stanisław Małkowski, kapłan mający być ofiarą Departamentu IV, w którym Płatek służył. (...)