Tomasz Zbigniew Zapert: Gdyby nie II wojna światowa, Krzysztof Sobieszczański przeszedłby do historii jako szwarccharakter?
Emil Marat: To pytanie z gatunku: „Co by było, gdyby…”. Trudno na nie odpowiadać, ale nie wydaje mi się, by ten chłopak nie mógł „wyjść na ludzi”, jak mówiła jego matka, nawet po swoich przedwojennych peregrynacjach. „Kolumb” – tego przydomku używał już długo przed wojną – był wrażliwym, refleksyjnym człowiekiem. Owszem, już jako 22-latek posunął się do kradzieży, i to dość głośnej oraz efektownej, ale nie po to, by się wzbogacić, tylko realizować młodzieńcze marzenia. Nie wiem, czy szwarccharakterem mógłby być człowiek, który mając 18 lat, pisał w dzienniku, myśląc o matce: „Chcę czasem popełnić zbrodnie, rozbić bank, dosiąść skrzydlaty mój statek i płynąć het. Lecz jak siatka stalowa trzyma lwy w zwierzyńcu, tak mnie trzyma myśl o niej. Robię najcięższą rzecz, jaką mogę: pracuję. I śmieję się. I czasem marzę”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.