J. Robert Oppenheimer

J. Robert Oppenheimer

Dodano: 
J. Robert Oppenheimer
J. Robert Oppenheimer 
Nazwisko Oppenheimer jest synonimem przełomu i grozy, choć za fasadą „ojca bomby atomowej” kryła się postać o wiele bardziej złożona. Jego droga do ujarzmienia potęgi atomu była spleciona z głęboko zakorzenionym poczuciem odrębności, samotności i nieustannym pragnieniem akceptacji.

Fragment książki Chrisa McNaba „J. Robert Oppenheimer” (Wydawnictwo RM, 2025) przedstawia kulisy publicznego wizerunku, ukazując młodzieńca z elitarnych uczelni, borykającego się z arogancją i własną wrażliwością. Warto przyjrzeć się, jakie demony dręczyły tego wybitnego umysłem, zanim stanął przed moralnym dylematem epoki atomowej.

ZAWSZE TROCHĘ Z BOKU

Pewna doza pretensjonalności wśród studentów jest rzeczą powszechną, ale listy Oppenheimera do Fergussona, Smitha i innych pokazują, iż chęć imponowania może skłaniać do niewiarygodnych wręcz poziomów wysiłku, a czasem także prowadzić do niezręczności. Analizowane pod względem psychologicznym listy te wydają się dowodzić połączenia wzajemnie antagonistycznych cech: poczucia wyższości i braku pewności siebie, nawet pomimo dużego postępu w tej drugiej kwestii, jaki dokonał się w trakcie podróży opisanej w poprzednim rozdziale. Oto tylko krótki fragment listu napisanego do Fergussona 16 sierpnia 1923 roku:

W końcu widzę okazję do długich, gobelinowych przeprosin, których perspektywa zawsze mnie zachwyca. Pomyśl o dostojnych i pompatycznych ukłonach, z jakimi mógłbym otworzyć ten list; weź pod uwagę szereg błyskotliwych wyjaśnień, plutony wymówek, falangi apologetyki, które mógłbym przygotować, aby Cię pozdrowić. Sam Racine nie mógłby wymyślić sytuacji bardziej melodramatycznej ani bardziej obfitej w potencjalne dźwięczne werbalizmy: – Minęło dziesięć dni od nadejścia Twojego listu. – Tak długo zwlekałem z odpowiedzią, tak bezczelnie zaniedbałem podziękowania – Hélas.

Nawet jeśli uznamy, że jest tu jakaś doza autoironii, trudno doszukać się w tym fragmencie autentycznego Oppenheimera – to raczej dopracowana i świadoma przeplatanka konwencji, odniesień i celowych aluzji.

Przeglądając jego listy z tego okresu, wielokrotnie dostrzegamy głębokie pragnienie Oppenheimera, by należeć do pewnego kręgu – obawę przed kulturowym i intelektualnym wykluczeniem. To może dziwić, ale tylko jeśli spojrzymy na to powierzchownie: skąd w Oppenheimerze taki niepokój, skoro w latach 1922–1927 przyjęto go do trzech najbardziej prestiżowych instytucji edukacyjnych na świecie: Harvardu, Cambridge i Getyngi, gdzie przeszedł drogę od studiów pierwszego stopnia z chemii po doktorat z fizyki teoretycznej, zdobywając po drodze szacunek świata naukowego? Ale studia, choć nadały w końcu jego wysiłkom jasny kierunek intelektualny, nie rozwiązały niektórych głęboko zakorzenionych problemów natury psychologicznej i nie wypleniły pewnych kompleksów. Przeciwnie – lata nauki na poziomie uniwersyteckim były czasem samotności, niepewności i hipochondrii, których kulminację stanowiły pełne epizody załamania psychicznego. Oppenheimer pozostał osobą niełatwą w kontaktach, trudną do poznania, a często nawet do zwykłego polubienia. Potrafił być złośliwy, nielojalny, krytyczny i po prostu niemiły, z wyraźną skłonnością do arogancji. Jednak u podstaw tych nieprzyjemnych zachowań leżał samokrytycyzm i niechęć do samego siebie, co dostrzegali tylko najbliżsi. Te głęboko ukryte wady charakteru najlepiej podsumowała chyba Jane Kayser (dawniej Didisheim) w liście z 1974 roku do Herberta Smitha, w którym porusza wątek wczesnych romantycznych listów, jakie otrzymała od Oppenheimera. Kayser pisze mianowicie, że do przymiotników, których Smith użył w opisie Oppenheimera, powinien dodać słowo „wrażliwy”. Z wyraźnym żalem wyznała, że okazała się „bezduszna”, nie dostrzegając delikatnego, wrażliwego przywiązania Roberta do niej w tych młodzieńczych latach i tego, jak „cienką skórę” miał na poziomie emocjonalnym.

HARVARD

Oppenheimer rozpoczął studia na Uniwersytecie Harvarda w 1922 roku. Pod pewnym względem to był znaczący rok dla osób jego pochodzenia. Wieloletni rektor tej najstarszej i jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w USA – Abbott Lawrence Lowell – zaczął aktywnie i otwarcie naciskać na zmniejszenie liczby żydowskich studentów, ograniczając ich udział do 15 procent ogółu studentów (w tamtym czasie odsetek ten wynosił 22 procent). Lowell przedstawiał tę propozycję jako element polityki równościowej, jednak przy szeroko rozpowszechnionym antysemityzmie w kraju wzbudził on naturalnie kontrowersje. I chociaż władze uniwersytetu nie zaaprobowały żadnych bezpośrednich ograniczeń dotyczących przyjmowania Żydów, środki pośrednie pozwoliły osiągnąć cel Lowella – kiedy ustąpił z funkcji rektora w 1933 roku, Żydzi stanowili zaledwie 10 procent ogółu studentów. Warto zauważyć, że w żadnym z zachowanych listów Oppenheimer nie komentuje tej sytuacji. Możemy spekulować, że kwestia ta mogła – w umyśle Oppenheimera – wzmocnić jego poczucie odrębności kulturowej. Tak czy inaczej, trudno zakładać, że latem 1922 roku nie był on świadomy dyskusji na temat liczebności studentów pochodzenia żydowskiego na Harvardzie.

[…]

Chociaż istniały pewne możliwości rezygnacji z przedmiotów, które student mógł uznać za nieistotne, Oppenheimer albo ich nie odkrył, albo – co zdecydowanie bardziej prawdopodobne – świadomie pragnął rozwijać się w wielu kierunkach. Oprócz zamiłowania do nauk ścisłych wykazywał bowiem prawdziwą pasję do literatury i filozofii, a szeroka wiedza i znajomość kultury były w tamtym czasie oczywistym atrybutem każdego wykształconego człowieka. Przez całą swoją karierę akademicką Oppenheimer żarłocznie pochłaniał dzieła, które nie znajdowały się na uniwersyteckich listach lektur obowiązkowych. Jego herkulesowa pamięć oznaczała, że każda książka zwiększała jego siłę intelektualną, tak jak ćwiczenia na siłowni zwiększają obwód mięśni. Chętnie pokazywał rozległość swojej wiedzy – jego wspomniane wcześniej listy są pełne wyrafinowanych odniesień kulturowych.

Na Harvardzie Oppenheimer podjął również pewne próby pisania beletrystyki, głównie w formie opowiadań. Tematy tych historii stały się później przedmiotem amatorskiej psychoanalizy, ponieważ biografowie chętnie wykorzystywali je jako klucz do zrozumienia obaw i bitew toczących się w umyśle Oppenheimera. Na przykład w styczniu 1923 roku Robert poinformował Smitha, że właśnie pisze opowieść o inżynierze górnictwa, przy czym rzeczywiście poważnie brał wtedy pod uwagę wybór takiej drogi zawodowej. Główny bohater tej historii z jednej strony odczuwa intelektualną wyższość nad otaczającymi go ludźmi, a z drugiej czuje się bardzo bezbronny. Początkowo gardzi prostymi, szorstkimi górnikami, ale w końcu, po zwalczeniu własnej niepewności, zaczyna ich rozumieć i akceptować. Biorąc pod uwagę to, co wiemy o tym okresie jego życia, trudno tu nie dostrzec elementów autobiograficznych.

Pod względem społecznym Harvard pozwolił Robertowi zarówno poszerzyć horyzonty, jak i pogłębić niektóre z istniejących przyjaźni. Fergusson już tam był, rozpoczynając drugi rok studiów, i Oppenheimer miał przyjaciela zaraz po przyjeździe. Wkrótce jednak Fergusson zdobył prestiżowe stypendium Rhodesa na uniwersytecie w Cambridge, więc przeniósł się do Wielkiej Brytanii. Oppenheimer już wcześniej darzył Fergussona wielkim szacunkiem, ale przejście przyjaciela do Cambridge wyniosło to odczucie na jeszcze wyższy poziom. Listy, które Oppenheimer pisał do Fergussona, zawierały – oprócz oczywistych dowodów sympatii – zarówno pochlebstwa, jak i elementy defensywne, zwłaszcza gdy Oppenheimer porównywał swoje wysiłki literackie z tekstami, które tworzył jego zdolny przyjaciel. Oto fragment trafnie ukazujący tę skłonność do deprecjonowania samego siebie: „Przypuszczam, iż nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć nawzajem swoich pokładów naiwności. I to właśnie sprawia, że nie zgadzam się w pełni z tym, co piszesz o śmieciach, które Ci wysyłam. Myślę, że wszystkie najbardziej złośliwe rzeczy, które mówisz – przy okazji dziękuję za kłopot – są całkowicie prawdziwe”. Oppenheimer uznaje swoje próby literackie za „śmieci” – przynajmniej w porównaniu z dziełami przyjaciela – nazywając je później także „dyletanckim błądzeniem po literaturze”. Trudno powiedzieć, czy mamy tu do czynienia z fałszywą skromnością, ale na pewno eksperymenty Oppenheimera z pisaniem beletrystyki pozostały tylko eksperymentami, podczas gdy prace Fergussona rzeczywiście zyskały uznanie w świecie literatury. Napięcie widoczne w tym wyjątkowo długim liście być może wyjaśnia powody, dla których Oppenheimer zrobił sobie aż półtoraroczną przerwę w korespondowaniu z Fergussonem.

Harvard przyniósł również możliwość nawiązania nowych przyjaźni. Ważną postacią dla Oppenheimera był wspomniany już Fred Bernheim. Bernheim również był absolwentem Ethical Culture School, ale skończył ją rok później. Przerwa w edukacji spowodowana chorobą Roberta sprawiła, że rozpoczęli studia na Uniwersytecie Harvarda w tym samym momencie. Ich znajomość się zacieśniła, a przyjaźń wzmocnił fakt, że najpierw zostali współlokatorami w akademiku Standish Hall, a na drugim roku studiów dzielili także mieszkanie poza kampusem.

Wiele osób na Harvardzie wyczuwało bijącą od Oppenheimera nutę arogancji. Bernheim także był świadomy tej cechy przyjaciela (inni mu o tym mówili): „W pewnym sensie nie był łatwy w kontaktach, ponieważ zawsze sprawiał wrażenie człowieka całkowicie pochłoniętego rozmyślaniami”. Współlokator Oppenheimera nie miał również złudzeń co do pewnej pretensjonalności przyjaciela, która przejawiała się choćby skłonnością do ubarwiania wypowiedzi złożonymi francuskimi cytatami.

Ale na szczęście te cechy Roberta nie stanowiły między nimi bariery nie do pokonania. Obaj byli niezwykle bystrzy i mieli tę samą wysoką etykę pracy. Oppenheimer wykorzystywał rzadkie chwile wolnego czasu, aby usiąść z Bernheimem przy herbacie i prowadzić z nim przyjemne dyskusje. Cechą Roberta, która z czasem zaczęła być problematyczna, okazała się jego skłonność do wręcz obsesyjnego i zaborczego traktowania przyjaciół Bernheima. Oppenheimer nie zgadzał się na to, by Bernheim poznawał nowych ludzi, najwyraźniej bojąc się, że jego współlokator mógłby nawiązać równolegle jakieś inne, głębsze przyjaźnie. Nie pasowało mu również to, że Bernheim spotyka się z dziewczynami, tak jakby miało to w konsekwencji prowadzić do jakiegoś nieuniknionego konfliktu interesów. Kontrolująca postawa Oppenheimera wobec Bernheima i odmowa Freda, by się takim zapędom podporządkować, z czasem kładły się coraz większym cieniem na ich przyjaźni, aż w końcu położyły jej kres. Po ukończeniu Harvardu w 1925 roku obaj kontynuowali studia w Cambridge, ale tu już nie zamieszkali razem, głównie dlatego, że mieli zajęcia w odległych od siebie budynkach. Bernheim w końcu miał dość. Przyjaźń ostatecznie dobiegła końca podczas wystawnej angielskiej herbaty, w trakcie której Fred powiedział Robertowi, że w przyszłości nie będzie miał dość wolnego czasu, który mógłby poświęcić podtrzymywaniu ich bliskich kontaktów.

Ale – wracając do czasów Harvardu – przez pewien czas Bernheim i Oppenheimer byli nierozłączni. Wspólnie spędzali weekendy na uroczym i drogim półwyspie Cape Ann na północny stanu Massachusetts. Wkrótce dopuścili do swego kręgu innego studenta chemii, Williama Clousera Boyda z Missouri (Oppenheimer często przekręcał jego drugie imię, nazywając go w swoich listach „Clowser”). Boyd uważał Oppenheimera za „człowieka bardzo utalentowanego, bardzo zdolnego i bardzo wrażliwego”. Zaskoczył go jedynie całkowity brak zainteresowania Roberta muzyką.

Oppenheimer, Bernheim i Boyd stworzyli coś, co Bernheim określał jako „jednostka”, a co w rzeczywistości było kolejną przyjacielską trojką. Bernheim i Boyd stanowili solidne wsparcie dla kruchego ego Oppenheimera w latach Harvardu. Później Oppenheimer zaprzyjaźnił się również z Jeffriesem Wymanem, absolwentem biologii z Bostonu. Wyman także był pod wrażeniem inteligencji Oppenheimera, ale dzielili też rozrywki poza kampusem.

A co z życiem uczuciowym? Uniwersytet dla wielu jest miejscem, w którym rodzą się pierwsze poważne związki, ale dla Oppenheimera studentki stanowiły jedynie źródło okazjonalnej rozrywki. Według wszystkich relacji był zbyt pochłonięty studiami i zbyt nieśmiały, by zabiegać o względy dziewczyn.


Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.

Zapraszamy do wypróbowania w promocji.


Źródło: Wydawnictwo RM
Czytaj także