Przestrzegam opozycję, by nie wyciągała sobie nawzajem członków – zaapelował niedawno na antenie Radia TOK FM były prezydent Bronisław Komorowski. To wezwanie wywołało falę kpin nie tylko ze względu na niezręczne sformułowanie. Słowa byłej głowy państwa dobrze odzwierciedlają bowiem napięcie wśród zwolenników lewicowo-liberalnej opozycji. Chociaż oficjalnie zarówno liderzy PO, jak i Nowoczesnej mówią jednym głosem o wspólnej walce oraz odsunięciu rządu PiS, w rzeczywistości w opozycyjnych kuluarach trwa cicha walka.
– W tej chwili jest to już początek bardzo długiej wojny pozycyjnej. Schetyna ma to, czego nie ma Petru, czyli silne struktury trzymające władzę w terenie, aż do szczebli powiatu, a to mocno cementuje – ocenia prof. Rafał Matyja, politolog. – Z kolei Petru ma pewien rodzaj atrakcyjności wynikającej z nieuczestniczenia w ostatnich ośmiu latach rządów, lepiej wypada w mediach – dodaje.
Zaledwie na kilka dni przed zapowiadanym na 7 maja „wielkim wspólnym marszem opozycji” liderzy opozycyjnych środowisk zapowiedzieli utworzenie koalicji o nazwie „Wolność, Równość, Demokracja”. W jej skład weszły Komitet Obrony Demokracji, Nowoczesna, PSL i SLD, a także: Inicjatywa Polska, Zieloni, Partia Demokratyczna i Stronnictwo Demokratyczne. Do zamknięcia tego numeru nie znalazo się w tej koalicji miejsce dla Platformy. – Z przyczyn formalnych. PO później również dołączy – przekonywał Mateusz Kijowski, szef KOD, ku nieskrywanej rado- ści lidera Nowoczesnej. Bo jeśli nieobecny na konferencji Schetyna podpisze później akces PO do koalicji, nie będzie to już miało medialnego wydźwięku i znaczenia. (...)
FOT. LESZEK SZYMAŃSKI/PAP