Stało się to, co łatwo można było przewidzieć. Tym razem w Nicei kolejny zamachowiec samobójca zabił 84 osoby, sto kilkadziesiąt zostało rannych. Nie, nie zamierzam już pisać o tym, co dostrzegło tak wielu komentatorów: fatalna postawa służb specjalnych, spóźniona reakcja, brak czujności. Nie warto też powtarzać banałów o potrzebie solidarności i o smutku – są na ustach wszystkich. Warto jednak wskazać na to, o czym się mówi mało lub wcale. Zresztą tak samo nie wspominano o tym po poprzednich zamachach czy to w Belgii, czy we Francji.
Po pierwsze o tym, jak żałosnym przywódcą okazuje się być François Hollande. Naprawdę, aż żal patrzeć na niego. Najpierw na deklarację zakończenia stanu wyjątkowego, potem na pospieszną zmianę decyzji. To ma być lider? To ma być prezydent? Jeśli znakiem kondycji demokracji w danym państwie jest jakość jego przywódców, to myślę, że Francja sięgnęła dna. I te rytualne puste zaklęcia o tym, że każdy kolejny zamach wzmacnia wolę walki – gdyby rzecz nie dotyczyła tragedii i niewinnej krwi, można by to było uznać za groteskę. Cóż, jak sobie kto pościeli, tak się wyśpi – chcieli Francuzi Hollande’a, to go mają.
Druga rzecz jest ważniejsza. Dotyczy to nie tylko Francji, lecz także stanu elit europejskich. Otóż cechuje je strach przed nazywaniem rzeczy po imieniu. Obawa, żeby nie powiedzieć, iż ostatnie, coraz częstsze akty terroru są wynikiem wojny kulturowej, jaką Zachodowi wydał islam. Nie wszyscy muzułmanie w niej uczestniczą, racja, ale wielu, bardzo wielu ją toleruje i całkiem sporo się w nią angażuje. Gdyby nie było przyzwolenia społecznego, gdyby nie istniały liczne i silne społeczności, w których oczach owi mordercy niewinnych uchodzą za bohaterów, gdyby samobójcy nie czuli za sobą oparcia i nie żywili przeświadczenia, że są karzącą ręką Allaha, to do zbrodni na taką skalę by nie dochodziło. Różnica między islamem, czyli religią, a islamizmem, czyli ideologią walki z Zachodem, jest coraz bardziej pozorna, bo w muzułmańskiej tradycji i podstawach wiary łatwo znaleźć uzasadnienie dla agresji. Ci, którzy opowiadają o tym, że islam to religia pokoju i nie są w stanie dostrzec podstawowych różnic etycznych dzielących religię Proroka od chrześcijaństwa, fałszują rzeczywistość i przyczyniają się do osłabienia ducha oporu. Czy w pewnym stopniu nie ponoszą współodpowiedzialności za śmierć kolejnych ofiar? I rzecz trzecia, też niezbyt miła. Szybkość, z jaką radykalizują się muzułmanie, jest związana z upadkiem chrześcijaństwa i duchową pustką różnych świeckich utopii. Po prostu zamiast szacunku odczuwają wobec Zachodu pogardę. W ich oczach zapewne współczesna kultura zachodnia jawi się jako jeden wielki Babilon, w którym żyć to znaczy długo i obficie konsumować.
I tak to chyba jest. W świadomości zachodnich elit Bóg pojawia się tylko jako rekwizyt muzealny, a Jego jedyną rolą ma być pocieszanie człowieka, dogadzanie mu, tańczenie wokół niego. Tak, we współczesnej kulturze to nie człowiek jest grzesznikiem błagającym o przebaczenie, ale Bóg – to On wciąż, jeśli w ogóle dopuszcza się jego istnienie, musi dowodzić swej użyteczności, musi okazywać swą wrażliwość, musi usprawiedliwiać swe istnienie. Dzisiejsza cywilizacja zachodnia z umierającym chrześcijaństwem, które schodzi do grobu, przekształcając się w świecką religię praw człowieka, coraz bardziej przypomina eliotowską ziemię jałową. Nic dziwnego, że na tej pustyni pojawiają się coraz bardziej dzikie i nieokiełznane rośliny.