Zacznijmy od ważnego zastrzeżenia (dla osób mających problem z czytaniem ze zrozumieniem). Jeśli taki wpływ będzie to mówimy o zmianie w wynikach w wysokości kilku punktów. I to bliżej jednego niż dziesięciu. Ale to i tak ważne – to może być zmiana, która np. zadecyduje o liczbie tur w wyborach prezydenckich.
Dlaczego ma tak być? Wpierw odpowiedzmy sobie na pytanie, komu z kandydatów może zaszkodzić ewentualny wpływ afery. Andrzejowi Dudzie? Magdalenie Ogórek? Pawłowi Kukizowi? Januszowi Korwin-Mikke? Nikomu z nich, także nie Adamowi Jarubasowi. Szkodę może ponieść tylko jeden kandydat. Ten, który pięć lat temu usłyszał od znanego reżysera o „zaprzyjaźnionych mediach”.
Afera tego rodzaju zawsze odbiera jakąś część autorytetu i wiarygodności. Zwłaszcza w przypadku instytucji, której rolą jest pouczanie o tym, co dobre, a co złe. I wyobraźcie sobie Państwo reportera z TVN, który w czasie tzw. stand-upu grzmi i osądza. Niejeden widz pomyśli sobie wówczas tak: „A czy ty, gościu, byłeś tak odważny i pryncypialny, kiedy w twojej firmie obmacywano twoje koleżanki?”. Siła perswazji pana (bądź pani) z okienka znacząco osłabnie.
Jest też tak, że atmosfera i morale w stacji znacząco spadło. Ludzie z TVN – a wiem to bezpośrednio – są mocno poturbowani aferą. Także ci Bogu ducha winni. Najprościej mówiąc – będą przez jakiś czas dużo mniej „wyrywni”. Moje koleżanki i koledzy z TVN zapewne będą urażeni tym, gdy przypomnę, że spora część widzów uważa ich stację za stronniczą. Trochę jest – przyznam – niesprawiedliwe wrzucanie wszystkich do jednego worka, ale na opinię całej stacji większy wpływ zawsze mają ci mniej rzetelni, niż ci którzy starają się być bezstronni. Nie mam satysfakcji, gdy o tym piszę, bo pamiętam lepsze dla TVN czasy.
W każdym razie opinia o stronniczości nie jest tylko PiS-owską obsesją. Skargi na TVN słyszałem też ze strony SLD. Jeden z polityków tej partii jakiś czas temu opowiadał o zabawnych kontredansach, jakie stacja wykonywała odnośnie Sojuszu. Był moment, gdy Leszek Miller często odwiedzał Donalda Tuska i obaj panowie tego nie ukrywali. Poszedł hyr po mieście, że może być z tego koalicja. Wtedy nagle na jakiś czas SLD stał się partią mądrą, przewidywalną, sympatyczną i częściej zapraszaną. Potem okazało się, że nici z koalicji i „czerwoni” wrócili do starego kącika.
Dodam jeszcze - tym, którzy nie wierzą PiS-owskim i SLD-owskim łzom - że także powyborcze raporty Fundacji Batorego wskazywały na poważne zachwianie proporcji, jeśli chodzi o przekaz TVN. W sensie ukazywania, kto jest dobry, a kto zły. Te same raporty nie odnotowywały aż tak daleko idących dysproporcji w przypadku programów Polsatu. Bo też powszechną opinią w światku polityczno-medialnym jest to, że stacja Zygmunta Solorza nie robi polityki, ale biznes, a stacja z Augustówki odwrotnie. To uproszczenie, owszem, ale każdy wie o co chodzi.
Na to wszystko – pechowo dla jednego kandydata – nałożył się fakt sprzedaży 51 proc. akcji TVN. Wyobraźcie sobie Państwo, że tam pracujecie i nie wiecie, kto was kupi. Najgorsza zawsze jest niepewność.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.