„Te wybory to wojna domowa. To jest walka o wszystko” – krzyczał podczas konwencji wyborczej Bronisława Komorowskiego, pięć lat wcześniej Andrzej Wajda. Tym razem znanego reżysera na politycznym Maratonie Poparcia nie było, a zamiast nawoływania do wojny postawiono na wezwania do zgody. „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo” – ogłosił prezydent Bronisław Komorowski i zapewne nie tylko mnie jego hasło skojarzyło się z plakatami propagandowymi komunistycznego, peerelowskiego Frontu Jedności Narodu. Jedno z haseł Frontu głosiło np. „Zgoda i Plan”.
Poza tym prawie wszystko było, jak podczas konwencji wyborczej Komorowskiego pięć lat temu. Wyborcom zaserwowano nieświeżą, odgrzewaną potrawę, remake starego spektaklu, w którym kilku aktorów zastąpili nieco świeżsi dublerzy. Powielono slogany i zwroty z poprzednich wyborów, tych z 2010 r. Nawet wystąpienia mówców spisano niemal co do słowa. Wielka gala Komorowskiego okazała się być słabiutkim wodewilem, którego twórcy liczyli na sklerozę widzów.
Przed konwencją w 2010 r. były premier Tadeusz Mazowiecki wystosował pismo, w którym głosił, że tylko Komorowski „jest w stanie nadać temu urzędowi właściwy wymiar i ponadpartyjny charakter, łącząc, a nie dzieląc wszystkich Polaków”. Tym razem w tej roli zamiast nieżyjącego już Mazowieckiego wystąpił były premier Jerzy Buzek przekonując: „Ty potrafisz łączyć, a nie dzielić i dlatego udzielamy ci dzisiaj poparcia!”. Brzmi podobnie, nieprawdaż?
Za twórcę sobotniego wystąpienia premier Ewy Kopacz podczas konwencji Bronisława Komorowskiego uchodzi niejaki Michał Kamiński. Były europoseł, działacz tak wielu partii, że trudno je wszystkie wymienić. „Całe jego życie świadczy o tym, jakie wartości są dla niego najważniejsze – zdolność do dialogu, umiejętność słuchania i rozumienia ludzi o różnych poglądach, przekonaniach” – mówiła dzisiaj premier Kopacz.
Jeżeli rzeczywiście autorem jej wystąpienia jest Michał Kamiński to zbytnio się nie napracował. Przemówienie szefowej rządu, to tylko nieco zmodyfikowane wystąpienie szefa poprzedniego gabinetu, Donalda Tuska wygłoszone na konwencji Komorowskiego pięć lat temu: „Chcemy też prezydenta Bronisława Komorowskiego, dlatego że posiadł umiejętność rozmowy z każdym z osobna, ale też z nami Polakami jako całością. To rzadki dar” – mówił wówczas Tusk.
Ok, niech będzie, jak próbowali mnie przekonywać działacze PO, że nie mamy tu do czynienia z quasi plagiatem, lekceważeniem wyborców tylko zamierzonym działaniem, przesłaniem, że kolejna kadencja Komorowskiego będzie kontynuacją wcześniejszej, nawiązaniem do niej. Teoretycznie można by uznać, że to pijarowy myk, dlatego też i hasła obu kampanii są tak podobne. Wcześniej: „Zgoda buduje”, dziś „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”.
Tyle, że w takim razie wyborcom zaserwowano nie tylko nieświeże danie, ale i takie do którego w międzyczasie główny kucharz napluł. Pięć lat prezydentury Bronisława Komorowskiego było prezydenturą bardzo sprytnie rozgrywanego politycznie konfliktu, począwszy od wywołanej przez niego awantury o krzyż na Krakowskim Przedmieściu.
Konwencja prezydenta Komorowskiego miała być „bardziej”. Bardziej efektowna, bardziej głośna, bardziej kolorowa niż rywali. Więcej gości, dłuższe przemówienia, większy telebim. Prawie się udało. Efektowny wjazd głowy państwa luksusowym Bronkobusem, powitania, wzruszenie na twarzy Bartoszewskiego i ciepłe słowa lubianego ponoć przez wszystkich Polaków byłego premiera Buzka. Prawie. Nawalił aktor grający w całym spektaklu główną rolę.
Nie tylko dlatego, że jego słowa o „zgodzie” w naszej rzeczywistości politycznej brzmiały sztucznie i nieprawdziwie. W przydługim wystąpieniu pan prezydent był uprzejmy powoływać się na nieprawdziwe informacje i dane, na przykład wtedy, gdy mówił o rozwoju gospodarczym wskazując na Chiny, a te akurat notują spore spowolnienie, czy gdy przekonywał, że Polska będzie za 10 lat najbardziej innowacyjnym krajem w sytuacji, gdy – za co krytykuje nas UE – w Polsce wydatki na innowacyjność są na skandalicznie niewystarczającym poziomie. Jak wtedy, gdy chwalił się prezydenckim projektem noweli ustawy o prawie podatkowym, w sytuacji, gdy ta nowela utknęła w komisji sejmowej i tajemnicą poliszynela jest, że nie ujrzy światła dziennego na tyle wcześnie by być przyjętą w tej kadencji.
Były też pomyłki prezydenta bardziej przykre i zarazem kompromitujące. Bronisław Komorowski mówił o znaczącym spadku emigracji polskiej młodzieży do czego jakoby miały doprowadzić rządy Platformy w latach 2007 – 2014. Tymczasem raport GUS z 2013 r. alarmował, że począwszy od 2009 r. coraz więcej Polaków opuściło kraj w poszukiwaniu pracy, a liczba emigrantów jest wielkościowo zbliżona do fali emigracji notowanej na koniec 2007 r. Na wzrost emigracji zarobkowej wskazuje też opublikowany w kwietniu 2014 r. raport CEED Institute.
Kampania prezydenta Bronisława Komorowskiego jest taka jak pięć lat jego prezydentury. Bezbarwna, nużąca, słaba. A jeśli już coś ekscytuje potencjalnych wyborców, to są to wpadki, nie sukcesy. Jednak sztabowcy pana prezydenta mają większy problem niż ocena, głównie medialna, konwencji wyborczej i całej kampanii. Do Komorowskiego bowiem przykleiła się łatka obciachowości, tej samej obciachowości, z którą przez wiele lat nie mógł sobie poradzić PiS. A to rządząca głowa państwa poskacze po krzesłach, a naród uparcie nie chce wierzyć, że krzesła nie było, a to osoba pana prezydenta poparaduje po poznańskim rynku z rozpiętym rozporkiem od spodni.
Co gorsza, Komorowski za obciachowego jest uznawany nie tyle za sprawą mediów tradycyjnych, które nagłaśniałyby takie zdarzenia, bo te w olbrzymiej większości wciąż pełnią wobec władzy rolę usługową, ale mediów społecznościowych, internautów. A to oznacza, że Komorowski dla wyborców naprawdę staje się passe.