Obraz był z lat 30. i przedstawiał tajemniczą kobietę. „Kiedy obraz znalazł się w moim mieszkaniu, pomyślałam: »Chciałabym być tak silna, jak ta kobieta z obrazu!«. I proszę mi wierzyć, że nagle w moim życiu – wiem, że brzmi co najmniej dziwnie – zaczęły się dziać okropne rzeczy” – opowiada aktorka. „Mój ukochany kot chorował, ja czułam się źle, wszystko się popsuło. Jeden mój serial nie wypalił, drugi się skończył, a przy trzecim podjęto decyzję, że nie będzie kontynuowany. Musiałam też zrezygnować z głównej roli w filmie. W moim ukochanym łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza nagle nie było dla mnie żadnej roli. Do tego jeszcze pojawiły się turbulencje w moim życiu prywatnym” – relacjonuje.
Początkowo Więdłocha nie zdawała sobie sprawy, że złe rzeczy mają związek z obrazem. O tym, że jej nabytek emanuje złą energią, powiedziała jej kuzynka podczas odwiedzin. Kiedy Więdłocha, idąc za jej radą, pozbyła się obrazu, jej życie zaczęło wracać do normy. „W moim życiu, w niezwykły sposób, wszystko zaczęło wracać na dobre tory. Dostałam rolę w filmie, kot wyzdrowiał, odzyskałam spokój. Dlatego dziś powtarzam, że dobrze być silną z wyboru, nie z musu. I warto uważać na to, co się mówi” – powiedziała. Nie tylko do obrazu, lecz także w wywiadach, a może zwłaszcza w nich. Do tego jednak pani Agnieszka jeszcze, jak widać, nie doszła.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.