Jedno z najsłynniejszych powiedzeń Marka Twaina o tym, że pogłoski o jego śmierci są stanowczo przesadzone, idealnie pasuje do kariery najlepszego polskiego kierowcy. Już wiele razy wydawało się, że nic z tego nie będzie, że pogrzebał swoje szanse i nie będzie chętnych, żeby go zatrudnić. Tak już było po wypadku w Ronde di Andora, gdy najpierw były poważne obawy, czy Polak przeżyje, a potem nie było wiadomo, czy wróci do zdrowia. Przeszedł kilka operacji, opiekowali się nim światowej sławy chirurdzy, miał dostęp do najlepszych metod rehabilitacji, ale i tak były powody, by wątpić, czy kontuzjowana ręka pozwoli mu kiedykolwiek usiąść za sterami wyścigówki. Ręka niby spisywała się coraz lepiej, ale przecież przy ogromnych prędkościach rozwijanych na torze Formuły 1 trzeba być sprawnym w stu procentach, bo najmniejszy błąd może oznaczać wypadnięcie z toru. Nie ma miejsca na błąd, na zawahanie – trzeba reagować błyskawicznie i bez zawahania.
Czytaj też:
Robert Kubica odchodzi z Williamsa. Negocjuje z innymi teamami
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.